W co gracie w weekend? #209

BLOG
1044V
W co gracie w weekend? #209
squaresofter | 07.07.2017, 00:07
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Witajcie. Strasznie się za Wami stęskniłem. Przepraszam, że ostatnio nie mogłem tu być przez swoją głupotę, ale obiecuję, że tym razem będzie inaczej.
W poszukiwaniu straconego czasu odwiedzę wirtualne światy i bohaterów w następujących grach: Hatsune Miku Future Tone, NieR Automata, Uncharted 4, Wiedźmin 3 Dziki Gon - Krew i Wino oraz The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel.
[Wpis zawiera spoilery.]

Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2017r.)Jeśli zastanawiacie się nad tym, gdzie podziewałem się przez ostatni tydzień, to już śpieszę z wyjaśnieniem. Jak pewnie zauważyliście w ostatnim odcinku w co gracie nie było Miku. Czułem się strasznie z tego powodu, bo co to za w co gracie w weekend bez naszej etatowej weekendowej dziewczyny? Okazało się, że najbardziej znanej wokaloidki nie ma nawet na Ziemi, więc udałem się w swoją pierwszą podróż kosmiczną. Nie mówili o tym w telewizji? Dziwne, ale przynajmniej macie kolejny dowód na to, że telewizja kłamie i ukrywa prawdę.

Prawda okazała się ponad moje siły. Miku jest kosmitką! 

Ile ja się musiałem przekonywać ją do powrotu. Mówię Wam. Straszne to było. Obiecała, że wróci tylko, jeśli przyjmiemy ją z otwartymi rękoma. Nie wolno nam do niej strzelać, bo ona chce dla Nas tylko zaśpiewać i zatańczyć. Przyleciała, żeby się razem z nami rozerwać rozmową o błahostkach, więc dajmy jej przykład, że i my potrafimy się odprężyć, rozmawiając o naszych zainteresowaniach.

Posłuchajmy i pooglądajmy wspólnie Nice To Meet You, Mr. Earthling i niech dokładnie taka przyjazna atmosfera jak w tym wideoklipie panuje w tym blogu.

Skoro Miku już się z nami przywitała, to możemy ruszać dalej.


NieR: Automata (PS4, Platinum Games, 2017r.)

W grę NieR: Automata gram dzięki uprzejmości użytkownika FLACZEK1988.


Jak zapewne niektórzy z Was wiedzą pierwszy NieR został dosłownie zmasakrowany przez recenzentów, którzy pewnie myśleli, że to kolejny blockbuster za grube miliony dolarów z oczojebną grafiką dla onanistów graficznych. Gra miała oczywiście swoje wady i nie mówię tu tylko o grafice brzydkiej prawie jak ja. Powtarzalne zadania też potrafiły nieźle znużyć, nie mówiąc o wycięciu połowy łabuły przy następnych przejściach gry, co uniemożliwiało zdobycie niektórych trofeów i zmuszało do zaczynania gry od nowa. Jednak to my gracze doceniliśmy ją za przepiękną muzykę i historię ojca, który jest gotów na wszystko, byle tylko uratować swoją chorą córeczkę. Historie wielu drugoplanowych postaci chwytały za serce a sama fabuła w grze potrafiła nieźle zaskoczyć.

Jeśli pamiętacie jeden z poprzednich odcinków, to MSaint przedstawił nam swój punkt widzenia odnośnie Automaty. Nie grał w pierwszego NieRa. Ze mną jest inaczej, ale to drobnostka. Tak, wiem, ci co nie grali w poprzednią grę nie dostrzegą powiązań z tamtym tytułem, powinni się schować pod kamień, jeśli nie przeszli jedynki cztery razy albo jeśli nie wiedzą o tym, że w Japonii ukazały się dwie wersje NieRa, jeden z ojcem chorej dziewczyny a drugi z jej bratem. Tyle, że to nic nie znaczące szczegóły. Dlaczego? Bo takiej jazdy, jaką przeżyłem w pierwszej godzinie przygody z 2B nie powstydziłby się nawet Horizon Zero Dawn, który kupił mnie w końcu kreacją swojego post-apokaliptycznego świata do takiego stopnia, że wbiłem swoją pierwszą platynę w grze Guerilla Games od czasu Killzone 2 i oddałbym wszystko za możliwość zagrania w drugą część tej produkcji. Uwielbiam klimaty postapo i nie ważne, czy mówimy w tym kontekście o grach takich jak Resonance of Fate, Enslaved, The Last of Us, czy o anime takich jak Ergo Proxy lub Tsubasa Tokyo Revelations.

NieR: Automata jest klasyfikowana jako jrpg z elementamy hack'n'slash. Rozgrywka jednak tego wcale nie potwierdza. Oczywiście, że seksowna androidka, którą kierujemy może zaatakować wroga bronią białą i zdobywa doświadczenie za pokonywanych przeciwników, tylko co z tego, skoro w pierwszych kilku minutach tej japońskiej produkcji mamy do czynienia z kilkoma gatunkami strzelanin. W jednej chwili strzelamy ze statku a kamera wisi nam nad głową, tylko po to, aby za chwilę pokazać go z boku.

Po zniszczeniu naszego pojazdu lądujemy na ziemi i jesteśmy zmuszeni do walki bezpośredniej, tyle że ja zamiast używać miecza głównej bohaterki wolałem używać jej pomagiera, który strzela do wrogów ze swoich dział, a od czasu potrafi nawet przyfasolić im potężnym laserem. Gdy 2B skacze, to jej kompan zbliża się do swojej właścicielki a ona chwytając go na chwilę potrafi wydłużyć swój lot, aby dostać się do jakiegoś trudno dostępnego miejsca. Zabawa perspektywą w tej grze to majstersztyk i widać, że Platinum Games dodało tu szczyptę swojego szaleństwa. W jednym pomieszczeniu gramy w w przygodową grę akcji, aby w następnym wspinać się po fabrycznych rusztowaniach i skakać po nich niczym w platformerach 2.5 pokroju dwóch pierwszych części Trine.

Myślicie, że na tym skończyła się zabawa? Żartujecie? Platynowi to platynowi. Przecież oni dali nam rzucać Rayami w spinoffie MGSa a w dwóch Bayonettach walczyliśmy nieraz z bossami, których nie powstydziłby się nawet Shadow of the Colossus. Tu jest tak samo. 2B walczy w jednej scenie z olbrzymią zębatką, potem z dwoma, aby następnie spotkać Goliata, któremu owe zębatki posłużą jako olbrzymie i śmiertelnie niebezpieczne łapska a to nie koniec atrakcji, bo nieustraszona dziewczyna nie ma z nim absolutnie żadnych szans. Do ich nierównej potyczki włącza się 9S, który ostrzeliwuje to monstrum z pojazdu latającego. Po chwili obrywa, ale gigant też, więc 2B wdrapuje się na niego prawie jak w nieśmiertelnej grze Fumito Uedy, aby pomóc swemu kompanowi a on resztką sił hakuje olbrzymie łapsko przepotężnego adwersarza i mamy z nim w końcu jakąś szansę. 

W tej grze czuć, że zmienił się developer. Wykorzystał on perfekcyjnie wszystkie pomysły swoich poprzedników, dodając całą masę kapitalnym pomysłów i w ten oto sposób powstał najlepszy symulator podglądania androidów, tfu, najlepszy miks gatunkowy gier ósmej generacji z ohydną grafiką, do której można się jednak przyzwyczaić. Muzyka w dalszym ciągu jest arcymistrzostwem a ten chóralny śpiew z Alien Manifestation przypomina mi trochę wokal z Ghost in the Shell. 

Co się zaś tyczy samej 2B, to jest ona podobna do pragmatycznej KOS-MOS z trylogi Xenosaga. Na początku misji mówi do 9S, że nie ma w niej miejsca na emocje, gdy trzeba wykonać zadanie, ale gdy tylko coś mu grozi, to gna mu na ratunek, nie zważając na niebezpieczeństwo jakie je grozi. Ukrywa swoje emocje jak każda kobieta i robi zupełnie inaczej niż mówi. Ech, czuję, że czeka mnie kolejna świetna post-apokaliptyczna historia.


Uncharted 4: Kres Złodzieja (PS4, Naughty Dog, 2016r.)

W grę Uncharted 4: Kres Złodzieja gram dzięki uprzejmości użytkownika aydamo.


Zaraz, zaraz, co my tu mamy? Przeklinanie, bójka, czterodniowe zawieszenie? Skąd ja to znam? Co za patologię mi tu promują ludzie z Naughty Dog? A no tak, zapomniałem, że grzeczni chłopcy są nudni i nikt by nie chciał kupić gry z takim bohaterem. Lepiej oddać w ręce gracza porzuconą sierotę, której nie lubią nawet zakonnice opiekujące się nią w sierocińcu i myślą tylko jakby się tu pozbyć problematycznego dziecka, które wdaje się w awantury o jakąś głupią książkę. Co to za łamanie regulaminu? Won na bruk! Szkoda tylko, że siostra Katarzyna tak usilnie dbająca o porządek sama pali papierosy przy oknie po kryjomu, tak, żeby nikt nie widział. Równie dobrze możemy ją nazywać siostrą Hipokrytką. Na całe szczęście ojciec Duff nie jest takim dupkiem i stara się pomóc młodemu Nate'owi a nie pozbyć się kogoś, kto nie może liczyć na nikogo w swoim życiu, no może z wyjątkiem brata Sama, za obrażanie którego ten młodszy i bardziej nam znany brat wdał się w bójkę. 

Wcale się nie dziwię, że ktoś z takimi problemami osobistymi kończy jako nieustraszony łowca przygód, dla którego więzienne bójki i izolatka to codzienność.

Nadszedł czas, aby wreszcie się przekonać jak dobra jest czwarta odsłona Uncharted. Grę otrzymałem w swoje ręce raptem kilka godzin temu, więc jest jeszcze zbyt wcześnie, aby wypowiedzieć się szerzej na jej temat.


Wiedźmin 3: Dziki Gon - Krew i Wino (PS4, CD Projekt RED, 2016r.)

Nie mam zbyt dużo do powiedzenia o bajkowym Toussaint, bo w dodatku Krew I Wino zrobiłem do tej pory raptem jedną misję, dlatego postanowiłem skomentować moje wrażenia z dodatku Serce z Kamienia. Przyznam się szczerze, ze chciałem ukatrupić Olgierda, gdy go spotkałem parę razy, ale próbując spełnić jego trzy życzenia całkowicie zmieniłem do niego podejście. 

Zabawa z duchem jego brata na weselu bawiła mnie do łez, no bo powiedzcie, spodziewaliście się, że Geralt, który tętni życiem jest bardziej sztywny niż trup Witolda, który miał ochotę i na tańce, i na podryw pięknej Shani, i na poznawanie niewiast weselnych, bijąc ich braci? Podobała mi się jego bezpośredniość. 

Skok, który miał na celu odzyskanie domu Olgierda i wybór ludzi do tego zadania przypomniał mi misje z napadaniem na banki w GTAV. Świetne to było. Bracia, którzy oskubali mocodawcę Białego Wilka i jego rodzinę okazali się wielkimi łachudrami i zupełnie nie żałuję tego, jak obaj skończyli.

Jednak tego prawdziwego Olgierda poznajemy dopiero w misji z różą i powiem szczerze, ze chyba pierwszy raz zrobiło mi się tak smutno podczas gry w naszego rpga od śmierci Vesimira. Pan Lusterko to straszna kanalia i żałuję, że nie da się go unicestwić za jego niecnoty. 

Skończyłem ten dodatek zdruzgotany, ale nie mogłem nie wypić z człowiekiem, który stracił wszystko co kochał i oddał mi swój największy skarb, bo nie zostawiłem go na łaskę losu Zła Wcielonego. Świetnie zaprezentowano głównego złoczyńcę w pierwszym dodatku do Dzikiego Gonu. Z Gonami była prosta sprawa. Musieli zginąć za to, że splugawili wszystko co święte dla wiedźmińskiego cechu i kolaborowali z Paniami Lasu, które zamieniły życie barona i jego żony w straszliwy koszmar, natomiast Gaunter o'Dim cały czas starał się wmówić Geraltowi jakim podłym człowiekiem jest Olgierd. Szkoda tylko, że zapomniał wspomnieć, że zabrał mu całe jego szczęście i uczynił jego serce twarde jak kamień.


The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel (PS3, Nihon Falcom, 2013r.) 

Nie odpalałem tego jrpga od wielu miesięcy, ale szkoda by było go nie skończyć, więc postanowiłem, że w końcu do niego wrócę. Na razie tylko poszwendałem się trochę po uczelni i Triście, żeby wykonać zadanie zlecone mi przez inżyniera imieniem George. Dzięki temu przynajmniej wiem gdzie znajduje się lokalna rozgłośnia radiowa i sklep, w którym można wymienić pewne przedmioty na inne. 

Dobrze, że to załatwiłem, bo teraz mogę nawet modyfikować broń i arcusy, czyli ekwipunek pozwalający na wykonywanie potężnych ataków grupowych przez członków kierowanej przeze mnie druzyny. Do TotCS wracam, bo jestem diabłem wcielonym a one, jak wiadomo, mają swoje potrzeby.


Na dziś wystarczy. Zapraszam do komentarzy. 

Oceń bloga:
41

Komentarze (138)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper