W co gracie w weekend? #202

BLOG
1338V
W co gracie w weekend? #202
squaresofter | 18.05.2017, 00:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Witajcie. Moim dzisiejszym gościem jest MSaint, który podzieli się z nami swoimi wrażeniami z NieRa: Automaty. Natomiast ja spróbuję zagrać w którąś z następujących gier: Resident Evil 7, Horizon Zero Dawn, Hatsune Miku Future Tone, Bloodborne, Digital Devil Saga i TLoZ: Ocarina of Time.
Życzę wszystkim udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.
[Wpis zawiera spoilery.]

Po ukończeniu Wiedźmina 3 czuję się jakbym stracił w życiu coś bardzo ważnego, ale to nie czas na rozpacz. Przygód Geralta jeszcze długo nie zapomnę, szczególnie ich końcówki i tego jak Ciri sprowadza Białego Wikla na ziemię, oznajmiając mu, że jest przy niej tylko zwykłym wiedźminem, ale grać w coś i tak muszę. Dziwnie się po prostu czuję, że nagle zniknął element charakterystyczny dla w co gracie w weekend, dlatego nieśmiało spoglądam co chwila w stronę pierwszego Wiedźmina na PC i parę godzin w nim mam już za sobą. Szwendanie się po Kaer Mohren i rozmowy z Vesemirem i innymi wiedźminami działają na mnie uspokajająco i coś czuję, że nie wytrzymam zbyt długo bez polskiego świata dark fantasy, choć planowałem zajrzeć doń ponownie dopiero przy okazji dodatków do Dzikiego Gonu pod koniec czerwca. Muszę jeszcze przemyśleć tą sprawę.  

Zanim opiszę ogrywane przez siebie ostatnio gry oddaję głos mojemu dzisiejszemu gościowi, MSaintowi, wielkiemu fanowi Xenogears, Final Fantasy VII oraz serii The Legend of Zelda.


NieR: Automata (PC, Platinum Games, 2017r.)

W Nier nie grałem. W Drakengard odpaliłem pierwszą misję, powciskałem jakieś klawisze i wyłączyłem, rozczarowany brakiem satysfakcjonujących efektów. Ale co ja się naczytałem na temat tych gier, to moje - dozując sobie mniej lub bardziej ostrożnie doznania z lektury, głównie zestawu celnych kpin autorstwa The Dark Id ( https://lparchive.org/Drakengard/ ), dowiedziałem się całkiem sporo. W Drakengard mamy dla przykładu Arioch (w dużym skrócie: jej umysł gdzieś odszedł), której koncept jest tak zryty, że aż budzi chorą fascynację, a przynajmniej u mnie. No ale do rzeczy: jedno z zakończeń Drakengarda, które rzuca naszą parę bohaterów w dość niespodziewane miejsce, jest punktem wyjścia fabuły Nier - gry, podobno w którą granie też nie jest jakoś specjalnie fajne (osobiście niestety nie miałem okazji się przekonać), ale która ujęła wielu swoją fabułą i bez cienia wątpliwości stwierdzam, że zapisała się w pamięci graczy. Zresztą nawet Yoko Taro, słynny już designer odpowiedzialny za pierwszego i trzeciego Drakengarda oraz Nier właśnie podczas jednego z publicznych wystąpień stwierdził, że jego takie rzeczy jak gameplay nie interesują - on chce wywrzeć wpływ na emocje gracza. "Jeśli pokażesz graczowi śmierć jakiejś postaci, to jaka jest szansa, że go to poruszy? Nikła. Ale przedstaw mu lepiej tę postać, nadaj kontekst, który gracz zna i który może odnieść do własnych doświadczeń, a wtedy go poruszysz." To było parę lat temu na pewnej konferencji, a od tego czasu Yoko Taro dostał budżet i grupę developerów, którzy sami o gameplay zadbają, a przy okazji dołożą jakże ważny element w postaci kształtnych pośladków u głównej bohaterki, ku uciesze nie tylko graczy, ale i samego designera.

Tubi poszukała samej siebie na danbooru

 

No ale co z tego wszystkiego wynikło? Bardzo pozytywne opinie prasy, świetne wyniki sprzedażowe i zachwyty graczy, które przekonały mnie do kupna. I jakoś tak mnie natchnęło, że aż wziąłem wersję pudełkową (na PC), co kosztowało mnie sporo, no ale Platinum + ten osławiony twórca Drakengarda i Nier, o którym się tyle naczytałem, co mogło pójść źle? Wprawdzie grałem tylko kilka godzin, co przekłada się na trzy główne questy, ale jakąś wstępną opinię już mogę wydać.

 

Co do systemu walki miałem wielkie oczekiwania. Uwielbiam Bayonetty za ten ultrapłynny system combosów czy Metal Gear Rising za pałera ataków i bloków, gdzie niemal czujesz jak stal ugina się pod naporem ciosów. Nic z tego w Nier Automata nie udało mi się doświadczyć. Okej, system walki jest przyjemny, ale nie genialny - dalej jesteś nagradzany za unik w odpowiednim momencie, ale ciachanie wrogów bardziej kojarzy mi się z grą action-rpg niż typowym, dynamicznym akcyjniakiem: widać punkty hp, zdobywasz expa i awansujesz na wyższy poziom, przeciwnicy również swoje poziomy mają i jak na razie główna trudność polegała na tym, że nieruchawe roboty po prostu miały więcej hp i biły mocniej, ale nie były szybsze ani nie miały nowych ataków. Wyjątek stanowiły walki z bossami, choć znowu wydały mi się trochę za proste. Może to wina mojego braku umiejętności i/lub wiedzy na temat systemu walki, albo dopiero później uczymy się nowych ruchów i combosów do walki z trudniejszymi przeciwnikami, ale jak na razie jest to lekkie rozczarowanie.

"9S zobacz, kolejny się wymądrza"

 

Graficznie też jest trochę dziwnie, ale tu po części sam jestem sobie "winien" - bo wcześniej The Legend of Zelda: Breath of the Wild wyjęła mi równo dwa miesiące z życia. Przyzwyczaiłem się, że gdy jestem na dnie kanionu, to mogę z niego w każdej chwili wyleźć. Gdy widzę, że za wodospadem coś jest, to mogę tam pójść - a w Nier Automata nie mogę nawet przejść pod rurami czy między gruzami do tego, co jest za nimi, choć postać spokojnie by się zmieściła. Po drugie wersja PC, w którą gram, ma swoje niedostatki - choć mam na pokładzie GTX 1060 z 6 GB RAM, czyli wcale niezłą kartę graficzną śmiem powiedzieć, to gra potrafi chrupać przy przechodzeniu z jednego obszaru do drugiego - to ja już wolę ekran "loading"... Poza tym kilka drobnostek psuje trochę odbiór: a to kursor myszki lubi pojawić się na ekranie, a to gra czasem przeskakiwała do windowed mode gdy Steam pokazywał jakiś komunikat... Niby nic wielkiego, ale jednak nieco drażni.

 

No dobra, grafika czy system walki są solidne, ale bez rewelacji. Muzyka natomiast jest genialna i wpadła mi w ucho na długo nim zacząłem w samą grę grać i nie ma chyba sensu wyjaśniać tego dalej. Natomiast fabuła... można by się spodziewać szarpania gracza za emocje, bo z tego słynie Nier. Coś takiego się wydarzyło po kilkunastu minutach gry, by zaraz potem wyjaśnić, że tak naprawdę nic się nie stało - i był to pierwszy z wielu momentów wu te ef. Bo do momentu, w którym jestem, fabuła to raczej ciąg dziwacznych zdarzeń i zagrań, które średnio mi się układają w jakąś całość, ale już nie mogę się doczekać, co jeszcze dziwnego się wydarzy. A czynnik WTF jest tu naprawdę w dużym stężeniu: a to znienacka walczysz z nagim Sephirothem, a to spotykasz neutralną i pochłoniętą dziwnymi czynnościami grupę dotychczasowych wrogów, a to podczas walki z bossem, jeśli trafi cię swoim atakiem, zostajesz na parę sekund przeniesiony do zupełnie innej gry i musisz w locie przestawić się na inny tryb sterowania. Nie mam pojęcia, czy te wydarzenia układają się w jakąś logiczną narrację, ale pewnie z czasem zaczną - wnioskuję po tym, że nie spotkałem jeszcze większości ważnych postaci, pokazywanych na materiałach promocyjnych i na artworkach. Fabuła jednak nosi silne ślady tego, że jest jednak przemyślana - choć czasem jednak ktoś przesadził z popisywaniem się i dodał gadającego robota, który nazywa się Jean-Paul, nawija o egzystencjalizmie i jest dupkiem.

Czy uznam Nier Automata za grę wyjątkową, która zapisze się w mojej pamięci? Nie wiem, ale na pewno będę grał dalej, choćby po to, żeby zobaczyć wszystkie dziwnostki, które dla mnie szykuje. Jednak do grania w nią muszę być w odpowiednim nastroju i nie jest to coś, w co mógłbym grać z doskoku, więc raczej jest to pozycja na weekend - co, zupełnym przypadkiem, idealnie pasuje do tematu tegoż jakże zacnego bloga.

MSaint


Resident Evil 7: Biohazard (PS4, Capcom, 2017r.)

W Residencie zaczyna się robić coraz ciekawiej. Poza nożem, pistoletem i strzelbą mam jeszcze do dyspozycji miotacz ognia oraz granatnik. Do zwykłych, powolnie poruszających się maszkar, które czyhają na moje życie, dołączają kolejne, coraz niebezpieczniejsze. Łażą po ścianach lub suficie, skradają się po podłodze, ukrywają w ciemnościach lub próbują zajść mnie od tyłu. 

Wisienką na torcie są pojedynki z bossami, które zostały bardzo dobrze przemyślane i nie czuję znużenia nimi, bo nie dość, że najtrudniejsi oponenci potrafią używać elementów otoczenia przeciwko Ethanowi, to atakują na bardzo różne sposoby. Może i akcja w Resident Evil 7 jest ukazana z perspektywy pierwszoosobowej jak w Outlaście, ale w tej drugiej grze tylko uciekamy przed przeciwnikami, natomiast survival horror Capcomu robi to, w czym były najlepsze pierwsze trzy części cyklu, czyli umiejętnie szafuje łamigłówkami, walką oraz ciężkim, przygnębiającym klimatem, który tworzy idealną harmonię z potęgującymi go jump scare'ami.  

Nie wiem jak długo jeszcze do momentu, kiedy atmosfera w najnowszym RE siądzie, bo podobno siada, ale na razie bawię się wyśmienicie z japońskim tytułem a ostatnia taśma wideo, którą znalazłem pt. Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin starająca się odpowiedzieć na pytanie Czy głupi intruz potrafi rozwiązywać zagadki? rozłożyła mnie po prostu na łopatki. Te kasety są trochę podobne do krótkich gościnnych występów Rebecci z RE, Ady i Sherry z RE2, Carlosa z RE3. oraz Steve'a z RE: Code Veronica.  

Rodzinka Bakerów, która nas 'gości' w swojej posiadłości to nieźli poprapańcy i doceniam wysiłek, jaki Capcom włożył w ich kreację oraz ukazanie ich odmienności w zachowaniu, ale w grze leci zdecydowanie za dużo kurew, które mogliby sobie darować. Nie trzeba przekleństw, żeby kogoś wyśmiać a trójce antagonistów wychodzi to dobrze nawet i bez tego.

Wystarczy, że poszedłem na imprezę, na której główną atrakcją są miny i już wiedziałem, że to jest dokładnie to, czego szukałem. Dom Wariatów to bardzo dobre określenie świata przedstawionego w tej grze, ale mi to wcale nie przeszkadza. Najważniejsze, że ten Resident nie jest absolutnie kierowany do fanów RE 4-6 i gdyby tylko potrafił utrzymać ten chory klimat do końca, to postawię go w gronie najlepszych gier ósmej generacji konsol obok Wiedźmina 3 i najlepszych tytułów ekskluzywnych, które ograłem na PS4 i WiiU, choć nie ukrywam, że mam jeszcze spore braki w tej materii.


Horizon Zero Dawn (PS4, Guerrilla Games, 2017r.)

Nie zapomniałem też spotkać się z Aloy, gdzie udałem się na walkę ze swoją pierwszą średnią maszyną. Musiałem przy niej trochę pogłówkować, bo zlikwidowanie jej za pomocą jednego uderzenia z zaskoczenia nie wchodziło już w grę. Próbowałem zastawić na tą maszynę wzorowaną na tygrysie szablozębnym pułapki polegające na podcięciu jej linką wystrzeliwaną z łuku, którą trzeba zamocować w dwóch różnych punktach, ale coś mnie podkusiło do tego, aby zaatakować ją uderzeniem łuku z tyłu i pierwszy raz musiałem walczyć na śmierć i życie w otwartej walce.

Nie było mi wcale łatwo, bo wcześniej nie robiłem tego ani razu, ale koniec końców kierowana przeze mnie postać jest łowczynią, więc takie sytuacje dodają jedynie dodatkowej adrenaliny jej poczynaniom.

Tak sobie myślę, że Horizon Zero Dawn jest dokładnie tym, czym powinien być reboot Tomb Raidera z 2013r. Pomijając świetny klimat produkcji Crysta Dynamics, nigdy nie kupiłem historyjki o archeolożce, która w jednej chwili staje się niezniszczalnym Rambo, i której nie daje rady cała armia morderców, gwałcicieli i innych wykolejeńców.

Natomiast historię o wyczynach Aloy polubiłem od razu. Pewnie to przez to, że jej twórcy konsekwentnie trzymają się swojej wizji a nie oddają nam w ręce zagubioną dziewczynę, która musi upolować jelenia, żeby nie umrzeć z głodu a potem ten aspekt związany z głodem zostaje całkowicie pominięty na rzecz mordowania wszystkiego co się rusza.

Niedawno pisałem, że boję się o powtarzalność misji w HZD i o to, że oprawa graficzna może mnie znudzić, a wtedy holenderski tytuł straci cały swój urok, ale taki moment jeszcze nie nadszedł.

Muszę natomiast stanąć w obronie Horizona, bo pamiętam jak był wyśmiewany dosyć niedawno przez fanów Zeldy jako bezpłciowa produkcja stawiająca tylko na grafikę, gdy tym czasem Holendrzy włożyli kawał serca w pracę nad grą i zadbali o takie szczegóły jak kamienie wypadające spod nóg głównej bohaterki ślizgającej się po powierzchni ziemi albo ślady po kroplach deszczu widoczne na tafli wody. Uwielbiam, gdy twórcy gier przywiązują uwagę do takich detali.

Oczywiście staram się jak mogę opóźniać wykonywanie misji fabularnych, więc szukam nowych ognisk na mapie a niedawno wykonałem też misję dla jednej kobiety, która szukała swojego brata. Musiałem szukać go po jego śladach, więc ta prośba od razu nasunęła mi skojarzenia z The Legend of Zelda: Twilight Princess i z Wiedźminem 3, gdyż to właśnie te dwie pozycje spopularyzowały taki typ zabawy. Spodobała mi się również sama historia zaginionego brata, który uciekł od swojej siostry, żeby głosy, które słyszy w swojej głowie nie kazały mu jej przypadkiem zabić, tak jak jednego łowcy wcześniej, za co został wyrzucony ze swojego szczepu. Zawsze to coś ciekawszego niż pójście z punktu A do punktu B i zabicie wszystkich przeciwników w celu zdobycia jakichś surowców.   


Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2016r.)

Dziś postanowiłem przedstawić Wam utwór, który jest jednym z moich ulubionych kawałków Miku od pierwszej gry, w której spotkałem pierwszy raz najbardziej znaną wokaloidkę, czyli od Hatsune Miku Project DIVA F na PS3. To było kilka lat temu a Tell Your World wciąż mnie bawi. Miku ma świetny strój w tej piosence, którego elementy świecą w ciemnościach, co pasuje do wideoklipu rozpoczynającego się bardzo powoli, aby wybuchnąć całą energią  i paletą ciepłych barw w jego dalszej fazie. Wbiłem w nim perfecty na łatwym, normalnym i trudnym poziomie trudności, ale wciąż było mi mało, więc spróbowałem się też z ekstremalnym poziomem trudności i o dziwo dałem radę.

Co do treści piosenk,i to opowiada ona o czymś, z czym ma problem praktycznie każdy z nas. Czasem jest bardzo trudno nawiązać z kimś nić porozumienia, dlatego sądzę, że osoby potrafiące zrobić to przy pomocy tańca i śpiewu mają wielkie szczęście, nawet jeśli są bytami wirtualnymi, tak jak Miku.

Jej wygibasy zawsze potrafią poprawić mi humor, nawet gdy nic nie idzie po mojej myśli i w pewnych sytuacjach chciałbym po prostu cofnąć się w czasie, żeby zrobić coś inaczej niż zrobiłem albo nie robić zupełnie nic, żeby wszystkiego nie popsuć.


Bloodborne (PS4, From Software, 2015r.)

Kolejny raz wróciłem do Bloodborne'a. Nie napiszę jednak, że zrobiłem to po to, aby wbić w nim platynę. Tęskniłem po prostu za polowaniami na potwory. 

Jestem podczas drugiego przejścia gry, w którym zdobyłem absolutnie wszystko co jest do zdobycia w dodatku The Old Hunters, więc teraz szwendam się po pthumeryjskim lochu kielicha. Szkoda, że te miejscówki są tak bezpłciowe przy fabularnych lokacjach gry, bo męczę się w nich okrutnie a muszę w nich siedzieć, żeby spotkać w końcu najsilniejszych przeciwników i zdobyć unikatowe przedmioty, które zostały tam poukrywane przez programistów z From Software.

Każdy loch składa się z kilku warstw w zależności od rytuału przeprowadzonego do jego stworzenia a gracz ma za zadanie dotrzeć do wajchy, której przekręcenie otwiera bramę prowadzącą do bossa danego obszaru. Oponenci, których tam pokonamy mogą się pojawić w innym lochu jako zwykli przeciwnicy, ale nie będą wtedy stanowić zbyt dużego wyzwania. 

Na razie spociłem się chyba tylko przy jednym przeciwniku w lochach kielicha, ale to było, gdy przechodziłem grę pierwszy raz dwa lata temu i maiłem bardzo niski poziom postaci. Dopóki nie trafię do lochu, w którym będę miał pół życia raczej nie będę miał powodów do narzekań. 

Na razie gubię się w tych podobnych do siebie korytarzach, zabijam przywoływaczki obrzydliwych pająków, eksterminuję szczury Świętym Ostrzem Ludwiga+10, otwieram skrzynie ze skarbami, wychodzę cało z zasadzek przy użyciu armat, zdejmując ich operatorów, ale jeszcze długa droga przede mną.

Nie wiem jeszcze czy to taki jednorazowy wyskok z Bloodbornem, czy zacznę go w końcu tak męczyć, że przejdę go jeszcze dwa razy, żeby zdobyć w nim absolutnie wszystko.

A teraz wybaczcie, bo muszę odwiedzić pewną lalkę, za którą strasznie się stęskniłem. Ona tak niewiele mówi, ale zawsze się cieszę kolejnym naszym spotkaniem.


Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2, Atlus, 2006r.)

Chyba nikogo z Was nie zdziwię, jeśli napiszę, że wciąż włóczę się po bazie brutali w Anjy? Który to już weekend? Trzeci? Tak to się kończy, gdy chcesz przejść wszystkie gry naraz w jednej chwili a grasz praktycznie tylko w jedną pozycję, zaniedbując wszystkie inne. Przez ostatni miesiąc miałem tak z Wiedźminem 3. Teraz mam tak z RE7 a sytuacja z progresem w Digital Devil Sadze jak była tragiczna, tak jest dalej.

O dziwo nie męczyłem się zbytnio z trzecim sub bossem w tej miejscówce, co trochę mnie rozczarowało. Mój przeciwnik przywoływał kilku takich samych jak on sam a gdy zgłodniał, to pożerał kompanów i rósł, ale zrobił to raptem dwukrotnie, bo ognisty Maragion Heat'a nieźle przerzedzał szyki moich wrogów a w połączeniu z Krwawą Łaźnią Serpha zadającą silne obrażenia fizyczne wszystkim potworom był idealnym rozwiązaniem na tą potyczkę.

Co mnie czeka dalej jeszcze nie wiem, ale muszę być czujny, bo jak popadnę w zbytnie uwielbienie mojej drużyny, to jakiś boss lub atak z zaskoczenia zwykłych demonów szybko przypomni mi, żeby brać na poważnie jrpga Atlusa.

Myślałem, że sprawdziłem już wszystkie części posiadłości i teraz czeka mnie ostateczna konfrontacja z przywódcą wrogiego stada, ale nic z tych rzeczy. Wchodzę przez drzwi, w które już wchodziłem a pojawiam się zupełnie gdze indziej niż wcześniej. Ten loch ma w ogóle gdzieś wyjście, bo na razie czuję się w nim jak dziecko jak we mgle, które cieszy się jedynie na widok terminali karmicznych, przy których mogę zapisać swoje postępy i udawać, że gram w Digital Devil Sagę na poważnie?   


The Legend of Zelda: Ocarina of Time (N64, Nintendo EAD, 1998r.)

Nie poradziłem sobie zbyt dobrze w Świątyni Ognia, bo nie udało mi się w niej otworzyć wszystkich skrzynek ze skarbami. Pomimo moich wielogodzinnych starań zupełnie nie domyśliłem się jak się dostać w jedno miejsce.

Zrezygnowany, machnąłem na to ręką i udałem się do Volvagii, który atakował mnie wynurzając i chowając się co jakiś czas w otworach pełnych lawy. Gdy latał wysoko a z sufitu sypały się głazy, to jedyne co mogłem wtedy zrobić, to biegać w tę i we w tę, starając się ich unikać. Młota używałem do ogłuszania go, gdy tylko starał się wyjść na powierzchnię. Wtedy wystarczyło zdzielić go odpowiednio mocno mieczem i powtórzyć ten proces kilka razy.

Nie była to wymagająca walka, choć musiałem uważać, żeby nie spłonąć żywcem od jego ognistego oddechu, którym od czasu do czasu zionął. 

Teraz muszę znowu pomóc Zoranom, ale zanim udałem się do ich siedziby skutej lodem odwiedziłem wszystkie miejsca, w których zasiałem wcześniej czarodziejską fasolę, dzięki czemu zdobyłem dodatkowe ćwiartki serca.

Poszedłem także powędkować do budynku stojącego w obrębie wyschniętego Jeziora Hylia i po kilku nieudanych połowach złowiłem w końcu kilkukilogramowego olbrzyma, za którego otrzymałem złota łuskę umożliwiającą jeszcze dłuższe nurkowanie w wodzie.

Dziadek z domku nieopodal, który rzucił mi podwodne wyzwanie, aż oniemiał z wrażenia, gdy udało mi się dotknąć dna w zbiorniku wodnym znajdującym się w jego domu i podarował  mi za mój wyczyn kolejną ćwiartkę serca, dzięki czemu otrzymałem kolejne pełne serce. 

Choć nie jestem zadowolony z moich poczynań w lochu, w których grasował ognisty gad, to jakiś postęp w mojej grze widzę i brakuje mi już tylko siedmiu serc, aby pobić mój rekord siedemnastu serc zdobytych podczas pierwszego przejścia Okaryny Czasu. 

Mam jeszcze trzy świątynie przed sobą oraz Lodową Jaskinię, co da mi trzy serca i jedną ćwiartkę, więc mocno wierzę w realizację mojego planu. Jeśli osiągnę swój sercowy cel, to ruszę bez zastanowienia na Ganondorfa i obrócę w niwecz siedem lat jego tyrańskich rządów.  


To by było na tyle od MSainta i mnie. Jeszcze raz dziękuje mojemu gościowi za występ w dzisiejszym odcinku w co gracie w weekend i zapraszam Was do komentarzy.

Oceń bloga:
49

Komentarze (101)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper