W co gracie w weekend? #136

BLOG
1428V
W co gracie w weekend? #136
squaresofter | 11.02.2016, 00:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Witajcie ponownie w najdłuższym cyklu na ppe.pl. W ten weekend gram w Personę 4 Arena Ultimax, Steins;Gate i Bloodborne. Ciekaw jestem też gier ogrywanych przez Was.
[Wpis zawiera spoilery.]

Persona 4 Arena Ultimax (PS3, Arc System Works + Atlus, 2014)

Oj, stęskniłem się za światem Persony. To nie po kolejnych częściach Final Fantasy upatruję jrpgów z najwyższej półki a właśnie w kolejnych spin offach Shin Megami Tensei.

Gdybyście spytali dowolnego gracza czym jest Persona 4, to większość z nich w ogóle by tego nie wiedziała a ci, którzy mieli z nią do czynienia, powiedzieliby pewnie, że to kolejny jrpg turowy o ratowaniu świata lub symulator napalonego licealisty.

Sam do czwórki podchodzę zupełnie inaczej. Pierwsze co przychodzi mi na myśl to to, że czwarta odsłona Persony jest kryminałem, którego celem jest rozwiązanie zagadki seryjnych morderstw prześladujących spokojną i prowincjonalną Inabę, ale jest to przede wszystkim historia o akceptacji naszych najgorszych wad oraz wad ludzi, z którymi lubimy przebywać. Każdy chce mieć mnóstwo znajomych, ale gdy zaczynają nas oceniać i widzą rzeczy, które lubimy chować przed innymi, to wtedy robi się mniej przyjemnie. Takie jest jednak życie. Jeśli nie zaakceptujemy naszych przywar lub przywar innych, to albo skończymy na jakiejś gałęzi albo będziemy zawsze sami.

Persona 4 opowiada o grupie znajomych, którzy chodzą do jednej szkoły, podpowiadają sobie na lekcjach, podchodzą do testów oraz spędzają wolny czas poza szkołą. Gracz decyduje, czy chce się rozwijać intelektualnie, pracować, poznać swoich znajomych lub poszukać szczęścia w miłości. Wszystko to jednak jest podporządkowane sprawie tajemniczych zabójstw.

Gdy ta trudna do rozwikłania sprawa znajduje w końcu swój finał, nadchodzi kolejny kryzys. Labrys, dziewczyna-robot, stworzona do walki z cieniami zostaje wrzucona do świata telewizora, który miał wielki udział przy poprzednich kłopotach Inaby. Dobrzy znajomi biorą udział w turnieju, w którym muszą ze sobą walczyć, jeśli chcą uratować Labrys. Pomagają im w tym bohaterowie z Persony 3. Nie grałem w pierwszą Personę 4 Arenę, ale łatwo się domyślić, że również drugi kryzys w Inabie zostaje zażegnany, tyle, że pewne pytania pozostają bez odpowiedzi.

Wydana w 2014r. P4AU stara się dać graczowi te odpowiedzi. Zanim to jednak nastąpi, dochodzi do trzeciego kryzysu. Inabę otacza dziwna, czerwona mgła, mieszkańcy miasta gdzieś znikają a świat telewizora łączy się z tym prawdziwym. Główni bohaterowie dowiadują się, że muszą znowu wziąć udział w kolejnym turnieju, inaczej świat przestanie istnieć za godzinę.

Może w tym aspekcie fabuła produkcji, za którą stoi Atlus trąci trochę myszką, ale mocno zdziwiło mnie, że o ile sama gra jest dwuwymiarową bijatyką, za którą odpowiedzialni są twórcy Guilty Gear, tak sam scenariusz jest już podany w stylu najlepszych gier visual novel. Jeszcze bardziej zdziwił mnie fakt, iż główny bohater czwórki, Yu Narukami umie mówić! W ten sposób zniknęła rzecz, której nie cierpię w grach. Jest on teraz nie tylko uczestnikiem historii, ale również jej aktywnym komentatorem. Co więcej, P4AU nie jest skonstruowana tak jak dwie poprzednie Persony, w których gramy niemową a zarazem posiadaczem dzikiej karty potrafiącym przywołać więcej niż jedną personę a reszta postaci robi za jego pomocników. Tu historia jest przedstawiona także z ich perspektywy, co jest dla mnie fantastycznym pomysłem. 

Tutaj bohaterowie nie muszą zawiązywać ze sobą więzi, bo tym zajmowaliśmy się w poprzednich odsłonach. Oni już wiedzą, że nikt z nich nie może zawieść. Muszą stanąć naprzeciw wszelkim przeciwnościom i dociec tego, czego ich szkoła zniknęła z horyzontu a zamiast niej stoi wysoka, złowróżbna wieża.

Wiele osób twierdzi, że w bijatyce nie da się zrobić żadnej historii, ale podczas sceny, w której Yukiko i Teddie starają się dociec tego, który z dwóch Kanjich jest tym prawdziwym o mało co nie umarłem ze śmiechu. Od razu przypomniała mi się wycieczka szkolna z czwórki. Boki zrywać.

Ech, w końcu gram w Personę w hd a intro do tej gry jest o kilka poziomów lepsze niż w oryginalnej czwórce i oglądam je czasem parę razy pod rząd.

Wątek fabularny z perspektywy postaci z Persony 4 już ukończyłem. Nadszedł czas na bohaterów z Persony 3. Teraz jeszcze bardziej nie mogę doczekać się kolejnej Persony. Atlusie, pokaż SE, że nawet dziś da się zrobić jrpga turowego, w którym nie każdy grywalny bohater musi być mężczyzną. Spraw, że znów zatęsknię za szkołą.


Steins;Gate (PS3, 5pb. + Nitroplus, 2009-2015)

Mayuri Shiina. Słodka zakładniczka Hououina Kyoumy.


Pól roku to wystarczająca pora, by zatęsknić za członkami laboratorium zajmującego się wymyślaniem gadżetów przyszłości, dzięki którym chcą przejąć kontrolę nad światem. Muszę zagrać w grę, w której mam wpływ na wybrane zakończenie. W Xenosadze III nie miałem takiego wyboru, więc napisy końcowe oglądałem mocno rozczarowany i musi minąć jeszcze sporo czasu, zanim na spokojnie zajmę się podsumowaniem ostatniej części kosmicznej trylogii jrpg.

Anime Steins;Gate może i było dobre, ale jest liniowe i ma zawsze tylko jedno zakończenie. Kończąc pierwszy raz grę w tamtym roku przecierałem oczy ze zdumienia, że można rzucić cały wątek główny tej niezwykle wzruszającej historii i uciec z Suzuhą w Bieszczady. No może trochę dalej.

Bardzo podoba mi się, że po jednorazowym przejściu gry mamy dostęp do muzyki słyszanej w tym visual novel.

Nie rozumiałem jednak wystarczająco mechaniki symulatora randkowego jakim jest S:G, ale skoro gracz może doprowadzić do zakończeń, które nie mają miejsca w anime, to czemu nie miałbym spróbować tego jeszcze raz. Przewijać wydarzeń, które już znam nie mam zamiaru, bo za każdym razem jak widzę Kurisu ośmieszającą Okarina podczas wykładu o podróżach w czasie lub pierwsze spotkanie z Lukako, to śmieję się do rozpuku. 

Tym razem chcę być z moją ulubioną postacią z serii, czyli z kocią kelnerką Faris. Potem zakupię poduszki z postaciami z gry i wezmę, z którąś ślub. Mam nadzieję, że będzie o mnie głośno w telewizji. Muhahaha!


Bloodborne (PS4, From Software, 2015)

Szacunek na Kwadracie to podstawa.


Wróciłem do Bloodborne'a po półrocznej przerwie. Dodatek The Old Hunters potaniał do w miarę normalnej ceny, więc postanowiłem go kupić i sprawdzić. Zanim jednak się za niego wziąłem, to najpierw przez kilka dni przypominałem sobie jak się w ogóle w to gra. 

Bardzo pomógł mi VeraLynn, bez którego nie wiedziałbym o wielu interesujących rzeczach, ani nie uruchomiłbym w ogóle dodatku. Klucz, który do niego prowadzi leży na schodach prowadzących do warsztatu w Śnie Tropiciela po pokonaniu czterech bossów i jest go łatwo znaleźć, ale tego, że muszę dać się złapać jednemu przeciwnikowi, żeby przenieść się do dodatku sam bym nigdy się nie domyślił. Wszystko przez niejasny opis klucza. To już standard w grach From Software. Zamku z Cainhurst też bym w sumie nie znalazł, gdyby Real mi nie powiedział gdzie jest tajne wejście do Kliniki Iosefki a gra oczywiście nie pozwala na napisanie podpowiedzi, że trzeba go szukać w pewnej jaskini w Zakazanym Lesie

Zaginiony Zamek Cainhurst przysypany śniegiem z miejsca stał się jedną z moich ulubionych miejscówek w grze.


Na początku strasznie zawiodłem się tym dodatkiem. Przecież to Rewir Katedralny połączony z Centralnym Yharnam, tyle, że zasypany gruzem, z nowymi przeciwnikami, z dodatkowymi jaskiniami, wrogami, bronią, strojami itd.

Zwykłe pójście na łatwiznę. Japończykom nie chciało się robić nowych lokacji od nowa, więc zmodyfikowali trochę te już istniejące.

Zabawa zaczęła się dopiero jak doszliśmy z VeraLynnem do pierwszego bossa.

Zanim jednak do niego przejdę wyjaśnię Wam nieprawdziwe informacje rozpowszechniane przez niektórych graczy. Otóż wyobraźcie sobie moi mili, że istnieją tacy ludzie, którzy twierdzą, że wszelkie gry soulsopodobne zawdzięczają swój sukces temu, że nie mają nic wspólnego z tradycyjnymi produkcjami z Japonii. Jest to oczywiście nieprawdziwa teza.

Wystarczy wspomnieć chociażby Motoia Sakurabę, który jest kompozytorem ścieżek dźwiękowych do wielu dobrych gier z gatunku jrpg. To on stał za najlepszymi motywami bitewnymi z Dark Souls, ale o tym już nieraz wspominałem.

Sam motyw wilka walczącego przy pomocy miecza też nie wziął się z Dark Souls, tylko z Okami.

A cóż z tym bossem z dodatku? Ludwig, zwany Świętym Ostrzem, założył warsztat Kościoła Uzdrowicieli. Był też pierwszym tropicielem, a każdy z nich ma za zadanie chronić bezbronnych ludzi przed przykrymi konsekwencjami plagi toczącej Yharnam, która zamienia bogu winnych mieszkańców w żądne krwi bestie. Jak zapewne wiecie lub nie wiecie, ze złem walczył także Artorias z Dark Souls. Obaj skończyli niezbyt dobrze. O wojowniku kroczącym po Otchłani napisałem już w recenzji Dark Souls, więc powtórzę jedynie, że jest to moja ulubiona walka z całej gry.

Cóż mogę dodać? From Software znowu przygotowało świetne walki w dodatku. Na początku konfrontacji Ludwig skacze w powietrze i spada z góry na nieostrożnego gracza niczym Amygdala, wymachuje silnymi łapskami i strzela potężnym laserem z pyska, ale zabawa zaczyna się dopiero jak sięga po miecz. Wtedy zmienia swą posturę i starcie staje się intensywniejsze i towarzyszy mu kapitalny podkład muzyczny. Jest to także nostalgiczna podróż w przeszłość, do czasów, gdy kochałem jeszcze Final Fantasy, do jednej z najlepszych walk z ósmej części serii, czyli do pamiętnego starcia z Bronią Ultima (Ultima Weapon).

Jak jesteście ciekawi jak wygląda kooperacja w grze oraz jak wyglądała ta potyczka, to zapraszam do filmiku poniżej. Walka z bossem zaczyna się mniej więcej w ósmej minucie filmiku.

Jakbym nie podchodził do przyczyn sukcesu gier soulsopodobnych, to zawsze dochodzę do jednego wniosku. From Software w umiejętny sposób połączyło rozwiązania z gier zachodnich, mam tu na myśli zasady walki obowiązujące w Diablo II, czyli między innymi karanie graczy za śmierć, oraz wszystko to, co uczyniło pewne japońskie produkcje wyjątkowymi. To nie problem wymyślić bossa na koniec gry, który sprawi mnóstwo kłopotów graczowi. O wiele lepszym rozwiązaniem jest dać w grze takich przeciwników opcjonalnych, przy których gracz może zginąć w ułamku sekundy, jak zapewne było widać na filmie. Cieszę się, że Bloodborne ma bossa, który tak bardzo przypomina mi przeciwnika z jednej z moich ulubionych części Final Fantasy.


W przyszłym tygodniu nie znajdę czasu na poprowadzenie w co gracie w weekend, bo mam zamiar zarobić pieniądze na nowe gierki dla dzieci a gdzie diabeł nie może tam Daaku pośle. El PSy Kongroo.

Oceń bloga:
44

Komentarze (121)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper