Obcy Przymierze - recenzja filmu

BLOG
632V
Obcy Przymierze - recenzja filmu
Darek | 16.05.2017, 20:38
Długo już nie mieliśmy w kinach wybitnego filmu o Obcych. I jeszcze sobie na taki poczekamy, ale nie znaczy to, że Przymierze nie jest warte sprawdzenia.

 

Ridley Scott to dla mnie totalna enigma. Facet nakręcił Obcego, Blade Runnera, Gladiatora i wiele innych hitów, ale nakręcił też Hannibala, Exodus i Prometeusza, z czego ostatnie dwa są relatywnie świeże. Stwierdziłem zwyczajnie, że facet się wypalił, jest już stary, zmęczony i brakuje mu pomysłów. Po czym nagle do kin wchodzi Marsjanin. Ludzie szaleją, krzyczą, że Scott powraca w wielkim stylu i znowu jest mesjaszem. I też zaczynam w to wierzyć, bo czemu nie, aż tu nagle czytam, że facet chce kręcić Gladiatora 2. I znowu zaczynam się zastanawiać co z nim nie tak. Przyznam, że idąc na nowego Obcego nie miałem zielonego pojęcia czego właściwie się spodziewać. Czy będzie to powrót genialnego Scotta i film na miarę Ósmego Pasażera Nostromo, czy może przedłużenie bełkotliwego, pretensjonalnego  i przede wszystkim pozbawionego krztyny wiarygodności  Prometeusza? Po seansie i solidnym przemyśleniu całości stwierdzam, że... coś pomiędzy.

 

Obcy Przymierze dzieje się dziesięć lat po Prometeuszu i osiemnaście lat przed pierwszym filmem. Statek kolonizacyjny Przymierze leci podjąć próbę kolonizacji planety, która zapewni miejsce do życia dla tysięcy pasażerów na pokładzie. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, a załoga ląduje na innej planecie, która może okazać się nawet lepszym miejscem do zasiedlenia. Oczywiście widziało się w życiu kilka horrorów, więc od początku domyślamy się, że katastrofa wisi w powietrzu. I to nie za wysoko.

Głównymi bohaterami filmu są Daniels - zasadniczo Ripley naszych czasów, łącznie z byciem jedną z może dwóch ogarniętych osób z całej załogi, oraz Walter - ulepszona wersja Davida z Prometeusza. Dużym plusem produkcji jest zrobienie z postaci faktycznych ludzi, osób które czują, troszczą się o innych, boją się i, w większości przypadków, myślą. alien--covenant-crew-174699.jpgKażdy z załogantów jest czyimś mężem, bądź żoną, dzięki czemu łatwiej nam wczuć się kiedy ktoś umiera, ponieważ ktoś go faktycznie opłakuje. Prosta, ale bardzo skuteczna sztuczka, która pozwala również wytłumaczyć dlaczego od czasu do czasu postacie postępują wbrew logice - gdyby najbliższa Ci osoba znajdowała się w śmiertelnym niebezpieczeństwie też miałbyś w dupie protokoły. Nie tłumaczy to oczywiście wszystkich scenariuszowych głupot, jak choćby zachowania jednej z postaci, przez którą cała reszta utknęła w, zasadniczo, pułapce. Byłem bardzo zaskoczony jak bardzo podobała mi się postać grana przez Danny'ego McBride'a, aktora niemalże stricte komediowego. To już drugi film z rzędu, który udowadnia mi, że w komikach drzemią nieprzebrane zasoby dramaturgii. Katherine Waterston jako Daniels nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale jest kompetentna i ładna, więc nie ma co narzekać. W praktyce to i tak nie ona jest główną bohaterką, ale grany przez jak zwykle fantastycznego Michaela Fassbendera Walter i jego poprzednia wersja, David. Trzeba mieć nie lada talent, aby wyrażać tak wiele emocji i grać dwie różne postacie, zachowując przy tym kamienną twarz. Niestety, nawet świetne aktorstwo nie uchroniło Waltera/Davida (czwarta litera alfabetu od przodu i od tyłu - sprytne) przed kilkoma zwyczajnie kiepskimi scenami rodem z Prometeusza. Pozostali aktorzy nie robią już takiego wrażenia, ale nie znaczy to, że są słabi - po prostu nie mają dostatecznie dużo czasu ekranowego żeby należycie rozwinąć skrzydła. A trochę szkoda, bo taki na przykład mocno wierzący w boga Billy Crudup mógł być ciekawą, nawiązującą przecież do głównego motywu filmu, postacią.

Oddzielnymi postaciami są tytułowi Obcy, a mamy ich tu kilku. Na dzień dobry zostajemy przedstawieni Neomorfom - białym, bardzo szybkim i bardzo agresywnym bydlakom, których mogę opisać jako coś w stylu nie do końca wykształconych ksenomorfów. W Przebudzeniu dowiadujemy się też w końcu skąd wzięły się ikoniczne, czarne kreatury i, niestety, wytłumaczenie zawodzi tak bardzo, że niemal boli. Dlaczego? Bo to niemalże nie jest wytłumaczenie. Powinni byli albo zrobić to porządnie, albo nie tłumaczyć nam pochodzenia ksenonów wcale. Aura tajemniczości i otaczająca te majestatyczne stworzenia zawsze pomagała w budowaniu napięcia, co, najwyraźniej, kiedyś rozumiał i Scott nadając pierwszemu filmowi tytuł Obcy - istota nieznana. Cóż, teraz już nie jest nieznana, a nie da się odzobaczyć tego co raz już się zobaczyło, więc już zawsze będę miał świadomość tego skąd, jak ialien-covenant-slice.jpg dlaczego wziął się potwór. Prawdopodobnie zepsuje mi to lekko odbiór klasycznych części. Niestety. Plus z tego taki, że dostaliśmy wreszcie ksenomorfa na ekranie. Jego ostatnie kilka występów nie należało do najbardziej wybitnych, więc miło było zobaczyć postać potraktowaną tak, jak potraktowana być powinna. Risdley przedstawia obcego jako niezwykle groźne stworzenie, z którym należy się obchodzić bardzo ostrożnie, nie jak mięso armatnie z AvP, czy mięso armatnie z Obcy Przebudzenie. Jedynym prawdziwym minusem w przedstawieniu obcych jest zastosowana technologia - CGI. Nie jest żadną tajemnicą, że nie lubię się z efektami komputerowymi i najchętniej ograniczył bym ich użycie wyłącznie do scen, których zwyczajnie nie da się zrobić w inny sposób. Nic nigdy nie przebije prawdziwego aktora/kukły postawionej przed kamerę. Już teraz ksenomorf Scotta wygląda trochę sztucznie (choć nie tak źle jak zazwyczaj wyglądają komputerowo odtworzeni ludzie), a za kilka lat wrażenie to tylko się pogłębi. To samo tyczy się neomorfów. Oby w trzeciej części trylogii Scott postawił na praktyczne efekty.

 

Wspominałem już, że Przymierze to kontynuacja pretensjonalnego Prometeusza i absolutnie nie przesadzam. Już poprzedni obraz stawiał mocno na alegoryzm i robił z Obcego historię o stworzeniu człowieka. Przymierze ciągnie te wątki i dodaje kilka swoich. Shelley, Milton, Byron - nazwiska znane wszystkim studentom literatury anglojęzycznej są tu wykorzystani bardzo sprawnie, ale również bardzo niepotrzebnie. Scott ustawił już ramy swojej nowej trylogii i w tych ramach odwołania do Raju Utraconego, czy Ozymandiasa są jak najbardziej na miejscu, lecz tak czy siak nie podoba mi się zwyczajnie kierunek w którym twórca prowadzi swoje dzieło. Pierwsza część sagi wykorzystywała kosmitę do mówienia o widmie gwałtu i innych seksualnych napaści, ale była przy tym zwyczajnie dobrym horrorem, druga stanowalien cytat.pngiła odniesienie do wojny w Wietnamie będąc przy tym jednym z lepszych filmów akcji w historii. Prometeusz i Przymierze to natomiast mit o stworzeniu człowieka i skazanie go na potępienie, co mogło byś ciekawym tłem, gdyby nie to, że ktoś zapomniał zbudować wokół niego filmu. Przymierze jest pod tym względem nieskończenie lepsze od Prometeusza, ale też zbyt mocno skupia się na przesłaniu, zapominając w międzyczasie, że w pierwszej kolejności jest filmem i ma dawać frajdę z oglądania.

 

Obcy Przymierze nie jest złym filmem. Bohaterowie są sympatyczni , a historia trzyma się kupy, ale nie mogę powiedzieć żebym był zachwycony. Fabuła pełna jest dziur, finałowy zwrot akcji śmierdzi na kilometr, a sam reżyser zbyt mocno poleciał w głębię, zapominając, że pierwsze co widzi widz to powierzchowność. Jego film jest bardzo ładny wizualnie, głęboki w swoich przemyśleniach lecz, niestety, niedomaga w temacie bezpośrednio opowiadanej historii. Mimo to, w kinie bawiłem się raczej dobrze i nie przeszkadzało mi, jak niektórym, że film jest 'niepotrzebnie krwawy'. Fani najlepszych odsłon sagi mogą kręcić nosem, ale generalnie Przymierze nie jest złym filmem. Warto sprawdzić. 

 

Zapraszam do polubienia fanpage'a www.facebook.pl/coztym/ oraz na stronę bloga www.co-z-tym.bloog.pl gdzie znajdziesz wszystkie teksty w jednym miejscu. Dzięki :)

Oceń bloga:
10

Komentarze (18)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper