Ghost in the Shell (1995) vs (2017)

BLOG
869V
Ghost in the Shell (1995) vs (2017)
Darek | 09.04.2017, 12:28
Jak można było obsadzić Amerykankę w roli Azjatki! To przecież whitewashing i w ogóle powinni iść do piekła. - Takie i inne bzdurne krzyki sprawiły, że Ghost in the Shell okazał się finansową klapą i pewnie nigdy nie doczekamy się kontynuacji. Wielka szkoda, bo film jest naprawdę dobry.

Co to znaczy być człowiekiem? Czy osoba, której niemalże całe ciało jest sztuczne może być uznana za człowieka? Czy to co stanowi o nas to po prostu informacje zapisane w mózgu? Co, jeśli w przyszłości technologia pozwoli na stworzenie sztucznego mózgu? Co jeśli maszyna uzyska samoświadomość? Czy będziemy musieli uznać ją za istotę żyjącą, a jej wyłączenie za morderstwo? Przyszłość napewno zmusi nas kiedyś do przedefiniowania wielu pojęć, w tym co to znaczy być człowiekiem. Obowiązek ten raczej nie spadnie bezpośrednio na nas, ale przecież możemy się zastanawiać. Masamune Shirow zastanawiał się nad istotą człowieczeństwa w swojej mandze, którą w 1995 na nowo opowiedział Mamoru Oshii, a w 2017 kolejnej próby dokonał Rupert Sanders. Filmy obu panów oparte są na mandze Masamune, ale oba różnią się od niej i, co ważniejsze, od siebie. 

 

Animowany Ghost in the Shell Z 1995 roku to historia Major Motoko Kusanagi - cyborga działającego dla rządowej organizacji wojskowej Section 9. Rzecz osadzona jest w niezbyt odległej przyszłości, w której większość ludzi instaluje sobie w ciałach nowoczesne implanty, znacznie usprawniające ich naturalne zdolności - sztuczne oczy, uszy, ręce, nadajniki, itp. Granica między człowiekiem a maszyną zaciera się. Dzięki wszczepom, nawet ludziom można podłożyć fałszywe wspomnienia, niejako pozbawiając ich człowieczeństwa. W tym wszystkim Major Kusanagi sama zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem i jego sensem.

Pod tym względem amerykański remake Sandersa jest mniej więcej taki sam. Major Mira Killian (nazwisko zmienione pod zachodniego widza) jest pierwszym w historii ghost-in-the-shell-anime-vs-movie-comparison_6q6w.640.jpgludzkim mózgiem umieszczonym w sztucznym ciele. Nie przeszkadza jej to, dopóki nie zacznie zdawać sobie sprawy z jaką łatwością 'zabijane' są otaczające ten świat androidy, nawet kiedy proszą o litość. W pewnym momencie i Major Killian zacznie powątpiewać w swoje człowieczeństwo, zastanawiać się ile z niej to faktycznie ona. Być może grzeszę, ale moim zdaniem ta nowa pani Major wypada ciekawiej niż oryginał. Wiemy o niej więcej, rozumiemy jej zachowanie, przez co, w naszych oczach, staje się pełniejszą postacią. 

 

Obie wersje filmu opowiadają zasadniczo inne historie, choć przy użyciu tych samych postaci, a czasami nawet tych samych scen. 1487008803689-compare2.jpegWalka na tafli wody, czy starcie z czołgiem-pająkiem (choć brakuje mi trochę pocisków rozwalających stopniowo otoczenie, które tak elegancko skopiowali później Wachowscy w pierwszym Matrixie) zostały doskonale przeniesione w trzeci wymiar. To samo tyczy się postaci. Wiele litrów szamba wylano już na osoby odpowiedzialne za obsadzenie Scarlett Johansson w roli pani Major, bo przecież jak to kaukaz w roli azjatki. Być może zgodził bym się z nimi gdybym od lat był fanem oryginału, albo gdybym chociaż potrafił rozróżniać rasy w mandze. Niestety, jako ignorant w temacie, nie miałem ze Scarlett żadnego problemu, zwłaszcza, że ta odmienność jest w samym filmie zaadresowana. Poza tym, Scarlett jest po prostu dobra. Obejrzyj zanim zaczniesz pluć. 

Euron Greyjoy gs6.JPG(nie jestem w stanie zapamiętać jego prawdziwego nazwiska) jako Batou pasuje idealnie. Facet jest wielki, kiedy trzeba straszny, a jednocześnie bije od niego ciepło. Przeszkadzały mi z początku jego oczy, tak inne od tych, które znamy z filmu animowanego, ale i ta bolączką nie trwała zbyt długo zanim nie wyjaśniło się co i jak. 

Takeshi Kitano jako Aramaki jest fantastyczny. Z początku bardzo minimalistyczny, ale kiedy przychodzi co do czego, bardzo dosadnie pokazuje dlaczego to on jest szefem Section 9. Ten animowany był dużo bardziej nijaki. Robił groźną minę i w sumie nic ponad to. Podobny problem mam z rysowaną Major. Ich postacie nie są w oryginale rozwinięte, przez co ciężej je lubić.

O 'tym złym' powiem tylko tyle, że również wypada bardzo dobrze. Nie chcę rozwodzić się nad jego wyglądem, osobowością, czy nawet wspominać o odgrywającym go aktorze, bo sam miałem w trakcie seansu miłą niespodziankę i nie chcę jej psuć tobie. 

 

Od strony audiowizualnej film jest mocno nierówny. Do muzyki nie ma się jak przyczepić. Clint Mansel skomponował oryginalną ścieżkę, która jednakże bardzo dobrze pasuje do całości, ale i dla niezwykle klimatycznego, japońskiego chóru znanego z oryginału znalazło się miejsce. 

Wizualnie bywa już różnie. Niektóre obrazy wyglądają wręcz fantastycznie, przenosząc widza do tej dziwnej, wystawnej i jednocześnie zaniedbanej rzeczywistości, podczas gdy niektóre aż rażą sztucznością. 18TnJLqV6dyb8zTaRRjDa1BxSOH.jpgChciałbym wierzyć, że jest to celowy zabieg ze strony twórców, ale nie mogę. Za stary jestem na taką naiwność. Co ciekawe, to sceny odwołujące się bezpośrednio do animacji z '95 wyglądają najlepiej - zupełnie jakby animatorzy poświęcili całą uwagę na odtworzenie znanych wizualiów, olewając wszystko to co nowe. Pod tym względem oryginał wciąż pozostaje niedościgniony. Żadna komputerowa animacja nigdy nie będzie robiła tak piorunującego wrażenia jak wysokiej jakości ręcznie rysowane kadry. Za dwadzieścia lat sztuczność scen Sandersa stanie się komiczna, a oryginał Oshiiego wciąż będzie wyglądał fantastycznie. 

 

Oba duchy są do siebie bardzo podobne, a mimo to zupełnie różne, co samo w sobie stanowi ciekawe nawiązanie do motywów eksplorowanych przez oba filmy.gits cytat.png Oryginał jest mocno egzystencjonalny, skupia się głównie na definicji człowieczeństwa i jej poszerzaniu, co zupełnie nie wpisuje się w schemat popcornowego hitu rodem z Hollywood. Prawdopodobnie dlatego właśnie ludzie odpowiedzialni za remake postanowili zmienić wydźwięk opowieści na coś lżejszego, bardziej charakterystycznego dla letniego blockbustera (mimo, że mamy kwiecień). Byłoby to zagranie niedopuszczalne i karygodne, gdyby zostało zrobione źle. Na szczęście tak nie jest. Amerykański Ghost in the Shell nie jest taki sam jak jego japoński oryginał, ale nie ma w tym nic złego. Oba filmy mają swoje wady i zalety i myślę, że oba są warte Twojej uwagi. 

 

Wszystkie teksty dostępne również na www.co-z-tym.bloog.pl

Mile widziane również lajki na fanpage'u www.facebook.pl/coztym/

Oceń bloga:
9

Komentarze (7)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper