Przełęcz Ocalonych - recenzja filmu

BLOG
622V
Przełęcz Ocalonych - recenzja filmu
Darek | 28.03.2017, 20:58
"I'm too old for this shit" powiedział kiedyś Murtaugh do Riggsa w Zabójczej Broni. Być może Danny Glover faktycznie ma już dosyć, mimo, że jego strona na IMdB na to nie wskazuje, ale Mel Gibson napewno nie jest jeszcze za stary na 'to gówno', co udowodnił wszystkim w swoim ostatnim filmie - Hacksaw Ridge.

Z czym kojarzy Ci się Mel Gibson? W dzisiejszych czasach pewnie z dziwaczeniem i biciem żony, ale zostawmy jego życie prywatne w prywacie i skupmy się na kinie. Z czym w takim razie? Jako aktor z komediami akcji w stylu Zabójczej Broni i patriotycznymi bohaterami w stylu Braveheart. Jako reżyser z długimi, brutalnymi jak cholera obrazami historycznymi jak Pasja, czy Apocalypto. Ten ostatni film to rok 2006 - przeszło dziesięć lat temu. Przez dobrą dekadę Mel dziwaczył i odpychał od siebie ludzi. Hollywood przestało go lubić, propozycje przestały napływać. Na szczęście w showbiznesie nikt nie gniewa się wiecznie, więc w końcu ktoś stwierdził 'mamy fajny scenariusz, pasowałby do Gibsona, dajmy mu go'. Producent stwierdził 'dobra, czemu nie.' i tak oto dostaliśmy Hacksaw Ridge.

 

Jaka jest  Przełęcz Ocalonych? Dokładnie taka jak można się było spodziewać. Wali patetyzmem prosto w twarz, niczym młot, nie pozostawiając żadnych złudzeń co do tego czym właśnie dostałeś. Jest brutalna jak hacksaw ridge cytat.pngjasna cholera - ciała rozrywane granatami, moździerzami, nabojami, nogi rozrywane minami - cała przemoc pokazana jest bardzo dosadnie i z bliska. Można by powiedzieć, że ile można Mel, ale do tego filmu podejście a'la Gibson pasuje jak ulał. Prawdziwa historia Desmonda Dossa jest doskonałym przykładem patetycznego, skrajnego patriotyzmu, a w wojnie nigdy nie ma nic pięknego, więc pokazanie jej w tak dosadny, brudny, brutalny i bezpardonowy sposób jest, jak dla mnie, jedynym sposobem w jaki wojna powinna być pokazywana.

 

Nie mogę wyjść z podziwu nad sposobem w jaki Mel prowadzi swoich aktorów. Andrew Garfield przyzwyczaił mnie już do tego, że jest świetnym aktorem i zagrałby przekonująco nawet drzewo, ale, że Teresa Palmer jako jego żona, Sam Worthington jako pan kapitan, czy Vince 0d1ef40814e38d77d6feb51f91ff6ab5.jpgVaughn jako pan sierżant mogą wypaść równie dobrze to już był szok. Zupełnie wyparłem z pamięci fakt, że w początkowych latach Vince łapał się głównie poważnych ról, dopiero z czasem przechodząc w komedie i tworząc swój typowy, Vince-Vaughnowy stereotyp postaci niezdolnej do wyrażania emocji, aby finalnie się przełamać. Jego sierżant Howell wypada fantastycznie i jako rzucający obelgami na lewo i prawo szkoleniowiec i jako dowódca i nawet po prostu jako człowiek, potrafiący przejąć się ludzkim życiem, choć pozycja wymaga od niego, aby tego nie robił. Fantastycznie zagrana rola.

Nawet znany do tej pory z tak przełomowych ról jak Johnny Utah w nowej wersji "Na Fali", czy Cobra Commander w "G.I. Joe: Odwet" Luke Bracey wypada bardzo przekonująco. Nie rozumiem za bardzo dlaczego z początku stwierdził, że będzie, hmm, rywalem Desmonda, ale sposób w jaki ich relacja ewoluuje sprawia, że łatwo zapomnieć o początkowym dziwactwie.

Miło  było też668711_1.2.jpg zobaczyć Hugo Weavinga, którego dawno w niczym już nie widziałem. Hugo, podobnie jak jego filmowy syn, jest jednym z tych aktorów, którzy zamieniają w złoto wszystko czego się dotkną. Takiego Weavinga jeszcze nie widziałem. Zaplijaczony, cierpiący na PTSD weteran Pierwszej Wojny Światowej nie brzmi może jak typowa rola dla dawnego Elronda, czy agenta Smitha, ale należy przyznać, że wypada w niej fantastycznie.

Jeśli prawdziwy Desmond Doss był choć w połowie taki jak ten grany przez Garfielda, to był to naprawdę dziwny gość. Pierwszych kilka scen z jego udziałem zastanawiałem się, czy nie jest przypadkiem chory, lub coś w podobie. Jego zachowanie, reakcje, nawet początkowy sposób zachowywania się w wojsku, przywodzą na myśl osobę lekko opóźnioną, ale może to tylko takie moje wrażenie. 509167_180_1.jpgW dalszej części filmu ta jego dziwność gdzieś zanika i zostaje tylko głęboko wierzący, bardzo chcący pomagać chłopak. Jak już wspominałem, film bije dosyć mocno patosem, co jest mocno odczuwalne zwłaszcza w ostatnich minutach. Nie zdradzę oczywiście co takiego się dzieje, ale to właśnie przez te ostatnie minuty film z rewelacyjnego schodzi na 'tylko' bardzo dobry.

 

960 (1).jpgSkala wydarzeń i to jak to wszystko jest udźwiękowione sprawia, że jestem na siebie wściekły, że nie wyrobiłem się na seans w kinie. Na dobrym zestawie 5.1 w dalszym ciągu kule świszczą tuż przy uchu, że aż miło, ale mogę sobie już tylko wyobrażać jak piorunujące wrażenie robiła wersja kinowa. Oscar za najlepszy dźwięk w pełni zasłużony.

 

Cieszę się, że Mel powrócił do reżyserii w tak dobrym stylu. Pasja i Apocalypto, szczerze mówiąc, niezbyt mi się podobały, za to Braveheart jest jednym z moich ulubionych filmów ever. Hacksaw Ridge raczej nie będę powtarzał sobie zbyt często, ale zdecydowanie jest to film, który warto obejrzeć choć raz. Żeby tylko był krótszy o te 10 minut!

mel-gibson-hacksaw-ridge.jpg

 

Wszystkie felietony i recenzje na www.co-z-tym.bloog.pl

Zapraszam też do polubienia fanpage'a co z tym na Facebooku - www.facebook.com/coztym

Oceń bloga:
8

Komentarze (5)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper