Assassin's Creed - recenzja filmu

BLOG
951V
Assassin's Creed - recenzja filmu
Darek | 29.01.2017, 11:13
Assassin's Creed miał być ratunkiem dla filmów na podstawie gier. Miał. 

Zacznę nietypowo jak na siebie, bo od cytatu. Nie byle jakiego cytatu, bo z samego Leona Niemczyka, a cytat ten pochodzi z filmu "Chłopaki Nie Płaczą". 

 z4626814Q.jpg

"Tak. To jest kupa."

 

Assassin's Creed miał być ratunkiem dla filmów na podstawie gier. W końcu mieliśmy dostać prawdziwy hit. Gwiazdorska obsada, odpowiedni budżet, Ubisoft wspierający cały projekt - miało być mega. Wyszło jak zawsze. 

 

Lubię niektóre growe filmy. Uważam, że pierwszy Mortal Kombat był fajnym kinem kung fu, pierwszy Silent Hill całkiem udaną adaptacją pierwszej gry, a Prince of Persia zwyczajnie dobrym kinem przygodowym. Ten ostatni z resztą też bazuje na jednym z tytułów Ubisoftu, więc zdawać by się mogło, że twórcy wiedzą co robią. Niestety, nic w Assassin's Creed nie jest takie jakie być powinno. Od fabuły, przez zdjęcia, po obsadzenie Brendana Gleesona w roli emerytowanego asasyna. Rozumiem, że na starość już nie trzeba skakać po dachach i wspinać się na stu metrowe budynki, ale żeby aż tak się zapuścić?! 

 

Justin Kurzel nie trzymał się sztywno żadnej konkretnej części gry. Zamiast tego dostajemy zupełnie nową historię. Cal Lynch jest potomkiem asasynów. Kiedy był mały, jego ojciec z nieznanych powodów zamordował swoją żonę, matkę Cala, a młodemu kazał uciekać. Następny raz widzimy głównego bohatera już jako dorosłego człowieka,kiedy to spędza swój wolny czas siedząc w więzieniu i czekając na karę śmierci za popełnienie morderstwa. Kogo zabił? Dlaczego? Na mózg ci się chyba rzuciło, jeśli myślisz, że film zaprząta sobie głowę takimi głupotami jak budowanie postaci, czy odpowiadanie na pytania, które sam zadał. W każdym razie Cal dostaje zastrzyk śmierci i... nie umiera (bo tak). assassins-creed-gallery-05-gallery-image.jpgZamiast tego budzi się w Fundacji Abstergo, pod czujnym okiem doktor Cotiliard, która informuje go, że zostanie zaraz podłączony do maszyny która pozwoli mu "przeżyć" wspomnienia swojego przodka, Aguilara, co z kolei pomoże w czymś tam im. Czy Cal ma z tym jakiś większy problem? Nie. 

Fabuła być może nie jest szczególnie niezrozumiała (choć nie wiem jak to wygląda, kiedy ktoś nie zna gry), ale nawet Sherlock Holmes nie znalazł by w niej grama logiki. Postacie nigdy nie kwestionują swojego trudnego położenia, podejmują decyzje sprzeczne z ideałami które reprezentowali jeszcze minutę wcześniej, a cała historia oferuje cały jeden zakręt, którego film nawet sobie nie wypracowuje. Ot, deus ex machina i jedziemy dalej. 

 

Co niektórzy bardziej gorliwi obrońcy serii krzyczą, że na ten film nie idzie się dla fabuły, tylko dla wizualiów. Nie zgadzam się z takim myśleniem, bo nawet najpiękniejszy film świata bez ciekawej historii będzie zwyczajnie nudny (np Drzewo Życia, albo Cela),ale załóżmy, że faktycznie na film warto iść dla samych ładnych obrazków. Na AC w dalszym ciągu nie warto iść. Wszelkie sceny w przeszłości oglądamy towarzysząc Aguilarowi, postaci, która w całym filmie wypowiada może ze cztery zdania. Zdecydowanie człowiek czynu. Biega, skacze, ucieka, zabija i co tam jeszcze. Wszystko to, aby udaremnić templariuszom zdobycie jabłka edenu. Sama Hiszpania czasów inkwizycji wygląda niczym gra przeniesiona na ekrany kin i mówię to jako zaletę i wadę jednocześnie. Z jednej strony mamy budynki do skakania, zatłoczone ulice pełne straganów i stogi siana pod każdym wyższym budynkiem, słowem wszystko to czego oczekujemy po Assassin's Creed , z drugiej, wszystko to wygląda strasznie sztucznie i spowite jest gęstą mgłą. Czytałem, że 85% scen kręcono bez użycia efektów komputerowych, aby uzyskać bardziej wiarygodny efekt. Postawa jak najbardziej godna pochwały, ale coś chyba nie wyszło, bo oglądając film mam wrażenie, że plany zostały zbudowane w próbnej wersji Photoshopa. Bohaterowie co i rusz skaczą po ścianach jak małpy, ale ciężko docenić trening parkourowy, który musieli przejść, kiedy montażysta nie potrafi utrzymać ujęcia dłużej niż dwie sekundy. Żeby jeszcze były to jedynie inne ujęcia tej samej akcji to dałoby się coś z tego złożyć, ale ktoś postanowił w każdej scenie akcji pokazywać nam jak Cal powtarza wszystkie ruchy swojego przodka w animusie. Jakbyśmy byli zbyt głupi, żeby zrozumieć, ze Cal cały czas "odgrywa" Aguilara i trzeba to pokazać dziesięć razy. 

Fani gier spojrzą teraz krzywo i powiedzą "ale jak to, przecież on po prostu leży w łóżku". Otóż nie, twórcy filmu stwierdzili, że musi być bardziej efekciarsko, toteż Cal podłączany jest to wielkiego, mechanicznego ramienia, które pozwala mu np. wspinać się na nieistniejacy budynek.  Wejscie-do-Animusa-we-fragmencie-Assassin-s-Creed_article.jpgWszystko wygląda pięknie, dopóki nie zaczynamy się zastanawiać jak taka maszyna wypadałaby w większości sytuacji - co kiedy główny bohater po prostu idzie w jakieś miejsce przez kilkaset metrów, albo zeskakuje do kanałów, albo robi backflipy, frontflipy, kickflipy i inne akrobacje? Przecież to wciąż po prostu facet z przytwierdzonym do pleców kawałkiem żelaza, poruszający się wewnątrz kopuły o średnicy około dwudziestu metrów. Ale to tylko jeden z wielu przykładów na to jak mało na temat spójności świata myśleli jego twórcy. A już zupełnym absurdem jest, że w tej pełnej asasynów placówce znajduje się cała masa zabójczych, asasyńskich narzędzi mordu, ale pilnujący ich templariusze uzbrojeni są jedynie w rażące prądem pały. 

 

Michael Fassbender i Marion Cotiliard jak zawsze dają z siebie wszystko i to nie ich wina, że materiał z którym musieli pracować był tak marny. Wszyscy aktorzy dali z siebie tyle ile mogli, ale, jak mówi stare porzekadło, z gówna zapałek nie zrobisz. Być może powiedzenie, że Assassin's Creed jest gównem byłoby przesadą, ale napewno nie bardzo wielką. 

Oceń bloga:
2

Komentarze (5)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper