Łotr 1 Gwiezdne Wojny - historie

BLOG
859V
Łotr 1 Gwiezdne Wojny - historie
Darek | 20.12.2016, 13:00
Pierwszy spin-off Gwiezdnych Wojen już w kinach. Jak wyszło? Byłem, wiem, dzielę się (bez spoilerów) 

Co sprawia, że Star Wars to Star Wars? Muzyka Johna Williamsa? Napisy sunące w kosmos? Jedi? Skywalkerowie? Kiedyś powiedział bym, że tak, ale Rogue One zupełnie nie pasuje do tego opisu, a jak najbardziej są to Gwiezdne Wojny. I to jedne z tych lepszych. 

 
Rzecz dzieje się bezpośrednio przed czwartym epizodem. Jyn Erso, córka głównego projektanta Gwiazdy Śmierci dowiaduje się o potencjalnej luce w zabezpieczeniach stacji. Początkowo niechętnie,  podejmuje się próby zdobycia planów konstrukcyjnych Gwiazdy i przekazania ich rebeliantom. Sama historia jest raczej prosta, ale kolejne wydarzenia ogląda się przyjemnie. Można się kłócić, że i tak wiemy, że Leia ma plany w czwartym epizodzie, więc po co oglądać skoro zna się zakończenie, ale przecież nie jeden film zaczyna się od finału i cofa nas w czasie, żeby pokazać nam jak do tego doszło. Tutaj mamy podobną sytuację - nie chodzi o "co", ale "jak". Scenariusz nie przewiduje niesamowitych zwrotów akcji, więc całość opiera się na dwóch elementach: widowiskowości i głównych bohaterach. Temu pierwszemu nie można nic zarzucić. Czy w powietrzu, czy na lądzie, czy w kosmosie, walki za każdym razem prezentują się świetnie i nieraz pomysłowo. Finałowa batalia to istna rewelacja! X-wingi I tie fightery latają nad wymieniającymi ogień rebeliantami i szturmowcami, a jeszcze wyżej wielkie statki kosmiczne wszelkiego rodzaju walczą o stację odcinającą dostęp do planety. No po prostu bomba. A dorzuć do tego jeszcze Vadera, przebijającego się przez żołnierzy jak przez nic nie znaczące owady i masz już kompletny obraz sytuacji. 
 
Niestety, nasi główni bohaterowie już aż tak świetni nie są. Główna bohaterka denerwowała mnie już w trailerach i mimo, że w filmie nie ma "It's a rebellion. I rebel." to i tak wciąż jej nie lubię. Felicity Jones nie wzbudza sympatii, a jej gra aktorska ogranicza się do jednej miny (lekkie zdziwienie). Jej partnerem na ekranie jest Cassian Andor grany przez Diego Lunę. Gość jest kapitanem statku, łajzą i służbistą, ale w połowie filmu przechodzi wewnętrzną przemianę. Ot i cała postać. Dalej jest neurotyczny imperialista-dezerter, robot i dwóch strażników dawnej świątyni Jedi mieszczącej się na planecie Jedah (get it?). Robot K-2SO grany przez Alana Tudyka jest bodajże najfajniejszą postacią w całym filmie. Zachowuje się jak C-3PO gdyby nie był skończoną pierdołą i bez oporów zawsze mówi co myśli. Mnisi są sympatyczni, ale wiemy o nich tyle, że jeden wierzy w moc, a drugi nie. Trochę słabo. Aż mnie rozbawiło, kiedy w połowie filmu jeden z mnichów (nawet nie zapamiętałem imienia) mówi do Jyn per "siostrzyczko". Jaka znów siostrzyczko, rozmawialiście dosłownie jeden raz! Postacie nie są więc rozpisane za ciekawie, ale dają się lubić na tyle, żeby obchodził cię ich los. 
 
Oglądając czystą zajebistość jaką jest Vader naszła mnie pewna refleksja. Do tej pory zawsze śledziliśmy poczynania Jedi, a wszelkie droidy, szturmowcy i reszta mięsa armatniego wyglądała jak zupełne niedojdy. To nie tak. Użytkownicy mocy stoją po prostu na tak odległym od nich poziomie, że w porównaniu sprawiają takie wrażenie. W Rogue One trup ściele się gęsto po obu stronach. Jeszcze nigdy szturmowcy nie oddali aż tylu celnych strzałów. Aż dziwnie się na to patrzy. 
 
Za muzykę po raz pierwszy nie odpowiada John Williams, co rzuca się w... uszy, ale nie przeszkadza. Trochę brakowało mi ikonicznego motywu przewodniego i marsza imperialnego, ale generalnie muzyka Michaela Giacchino daje radę. 
 
Bardzo się cieszę, że plotki o powrocie Haydena Christensena do roli Vadera okazały się być bzdurą. Głos Vadera to nieśmiertelny James Earl Jones i tak też jest w Rogue One. Miło było też zobaczyć odmłodzoną komputerowo Carrie Fisher jako Leię i ożywionego w komputerze Petera Cushinga w roli Tarkina. Ten ostatni niby wygląda świetnie, niemal jak żywy, ale w niektórych scenach nie sposób nie zauważyć, że to nie prawdziwy człowiek stoi przed kamerą. 
 
Rogue One zdecydowanie nie jest najlepszym filmem z całej serii. Gra aktorska czasami kuleje, główni bohaterowie są nieciekawi, a efekty komputerowe, mimo, że świetne, nie dają rady oszukać oka. Mimo to, pierwszy spin-off Gwiezdnych Wojen broni się jako świetne kino wojenne. Warto obejrzeć na wielkim ekranie nawet dla samego trzeciego aktu. 
 
Zapraszam na www.co-z-tym.bloog.pl i fanpage www.facebook.pl/coztym :)
Oceń bloga:
5

Komentarze (13)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper