Battle of the Bastards

BLOG
478V
Battle of the Bastards
Darek | 20.06.2016, 19:28
Nie wiem nawet od czego zacząć - najlepsza rekomendacja na jaką mnie w tej chwili stać.

Bitwa Bękartów błyszczała bezpardonowymi bataliami. Lubię aliterację. 

 

Dziewiąte odcinki poszczególnych sezonów przyzwyczaiły nas już do pewnego standardu. To tam zawsze trafi się największa bitwa, śmierć istotnej postaci, albo to i to na raz. Nie inaczej jest i tym razem. Dziewiąty odcinek szóstego sezonu to zasadniczo dwie, epickich rozmiarów, bitwy poprzetykane odrobiną konwersacji żebyśmy nie ogłuchli. Mimo tej pozornej prostoty do powiedzenia jest naprawdę dużo i boję się, że mogę coś pominąć. Z góry przepraszam. 

 

Zacznijmy od krótszego konfliktu. Meereen. Danka wróciła do pałacu z nową armią i Drogonem, a tu pełne oblężenie. Nie da się jednak ukryć, że w tłumaczeniu Tyriona kryło się sporo prawdy. Miasto tętni życiem, poddani są względnie zadowoleni. Jedyne czego karzełek nie przewidział to możliwość zdrady. Co jest trochę dziwne, ponieważ na czym jak na czym, ale na zdradzie powinien znać się bardzo dobrze.

Daenerys Stormborn znowu zaczyna przejawiać cechy Targeryanów. Dobrze, że ma jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby słuchać dobrych rad, ale jej proste, twardogłowe podejście sprawia, że co raz mniej podoba mi się pomysł posadzenia jej na żelazny tron. Gdyby zostawić ją samą sobie to nie byłoby ani statków, ani względnego spokoju. Fakt, bitwę wygrywa, ale jednocześnie sama rzuca sobie kolejne kłody pod nogi. 

No i gdyby nie Tyrion nie doszło by do tak zabawnego nieporozumienia. Nie do końca rozumiem jaką logiką kierowali się Władcy. Wiedzieli, że Danka ma smoki i nie zawaha się ich użyć. Jedyną dziką kartą w jej ręce byli Dothraki, którzy zasadniczo byli już tylko wisienką na torcie. Bez nich też smoki zgniotły by całą ich armadę, a Nieskalani pozbyli się niedobitków. Cóż, po sposobie w jaki podpisali na siebie wyrok widać, że najmądrzejsi to oni nie byli.

 

Theon i Yara mają najszybsze statki w historii. Rozmawialiśmy ostatnim razem o tym co, kto i z kim może robić w najbliższej przyszłości. Jedną z wymienionych opcji byli Theon i Yara bratający się z Daenerys, ale nie skłaniałem się jakoś mocno ku tej opcji, bo przecież gdzie leżą Żelazne Wyspy, a gdzie Meereen. A tu proszę bardzo, już są na miejscu. I tak jak podobało mi się jak Tyrion odgrywał się na Theonie, tak już pertraktacje dziewczyn nie specjalnie. To nawet ciężko nazwać pertraktacjami, prędzej już flirtem! Stoi sobie babeczka ze stoma statkami przed królową, której smoki dopiero co zmiotły wrogą armię z powierzchni ziemi i rozmawia jak z koleżanką, rzuca ordynarnym słownictwem na lewo i prawo, a na koniec proponuje wyrko. Wiedziałem, że Yara ma większe jaja niż Theon, nawet kiedy jeszcze je miał, ale to już jest aż dziwne. Danka musiała mieć dobry humor po zwycięstwie, że nie kazała jej rzucić Drogonowi na pożarcie. 

 Ice_and_Fire_World_Map.png

Najprostsza droga z Żelaznych Wysp do Meereen

No i północ! Wielka bitwa o Winterfell. Wiem, że mówiłem to już wielokrotnie, ale muszę raz jeszcze się powtórzyć. Nie cierpię Sansy. Wszystkie jej słowa i akcje działają mi na nerwy. Kłóci się z Jonem, że mogła pomóc w naradzie, ale nie odezwała się nawet słowem, bo nie została o to poproszona. Dziewczyno! Skoro uważasz, że ich plan jest do dupy i masz coś mądrego do dodania, coś co może uratować komuś życie, to nie czekaj aż ktoś pocałuje cię w dupę i poprosi o zdanie tylko wyduś to z siebie! Przykład? Gdyby Sansa, jak normalny człowiek, powiedziała Jonowi, że przyłączy się do nich armia Vail, to może dałoby radę wziąć ich pod uwagę przy planowaniu i nie tracić bez sensu setek dobrych ludzi. Fajnie, że Petyr mógł w krytycznym momencie wkroczyć do akcji i uratować sprawę, ale szkoda, że było to niepotrzebne. Jedyna mądra rzecz jaką Starkówna powiedziała, to przestroga przed Ramseyem. 

Szkoda, że Jon i tak dał mu się wciągnąć w swoją grę. Ramsey to zdecydowanie najciekawszy psychopata tego serialu. Joffrey był głupi i okrutny, Ramsey jest inteligentny i okrutny. Zabójcza kombinacja. Tyle planowania, przestrogi, nadzieje. Wszystko wzięło w łeb, bo Jon jest głupi. To już drugi raz w tym sezonie wiedzieliśmy, że coś się zaraz stanie, ale nie mieliśmy pojęcia kiedy. Na początku sezonu była to śmierć brata Ramseya, dzisiaj Rickona Starka. Napięcie budowane było mistrzowsko, ale przyznam, że trochę się zawiodłem. To dziewiąty odcinek, więc jasne było, że ktoś ważny zginie (nie żeby Rickon miał w sobie coś ciekawego poza nazwiskiem). No i strzała dosięgła go dosłownie sekundę przed Jonem. Najbardziej oklepany motyw wszechczasów. Byłoby zdecydowanie ciekawiej gdyby padł gdzieś w pół drogi. Efekt byłby ten sam, ale szok większy. Trochę narzekam jako widz, ale rozumiem też, że było to typowo ramseyowe zagranie - dawać złudną nadzieję, bawić się kimś do ostatniej chwili. Będzie mi tego wariata brakowało. Dobrze chociaż, że poniósł godną śmierć.

Kiedy tylko Davos powiedział w poprzednim odcinku, że obozują w tym samym miejscu co Stannis, wiedziałem, że ten moment musi nadejść. Strasznie nie chciałem, żeby do tego doszło, ale jasnym było, zwłaszcza jak powiedział Tormundowi, że idzie się przejść, że zaraz się to stanie. Davos odkrył co Stannis zrobił swojej córce. Zdziwił mnie trochę brak jakiejś mocniejszej reakcji na jego twarzy, ale nie mogę się już doczekać tego co zrobi z Melisandre, kiedy dorwie ją w swoje ręce. 

Sama batalia to techniczny majstersztyk. Niesamowite ujęcia, wszędobylski chaos. Kiedy Jon zaczął dusić się pod stertą walących się na niego trupów sam zacząłem czuć się klaustrofobicznie. Początkowe ujęcie Jona samotnie szykującego się do walki na śmierć ma w sobie taką moc, że można je spokojnie oprawić w ramkę i powiesić na ścianie. Krew się leje, setki ciał leży jedno na drugim, sytuacja wydaje się być beznadziejna. No właśnie, wydaje się, bo przecież widzieliśmy, że Sansa pisała do kogoś list z prośbą o pomoc. Od początku wiedzieliśmy, że rycerze Veil przyjdą Jonowi z pomocą i, co zabawne, mimo, że setki osób poniosły śmierć, ani jednej postaci, choćby i drugoplanowej, nic się nie stało (Olbrzym jest trzecioplanowy. Tylko wydaje się, że jest bliżej, bo jest wielki). Z jednej strony cieszę się, że taki np. Tormund wciąż żyje bo lubię chłopaka, ale śmierć kogoś ważnego pomogła by podkreślić wagę i cenę całej batalii. Jasne, widzieliśmy setki ciał na stertach, ale dla mnie nie znaczą one więcej niż, np. setka pikinierów w HoM&M3. Ot, manekiny bez twarzy.

 

Motyw dzisiejszego odcinka był bardzo prosty - odzyskanie swego domu. Zrobiła to Danka, zrobili to Starkowie i próbują zrobić to Greyjoyowie. Nie wypada jeszcze nie wspomnieć choć jednym słowem o słowach Tyriona do Daenerys. Setki pojemników wypełnionych Dzikim Ogniem pod każdym ważnym budynkiem w King's Landing. Na tym etapie to już wręcz niemożliwe, żeby można było mówić o przypadku. Widzieliśmy Dziki Ogień w wizjach Brana, Cersei szukała potwierdzenia dawnych plotek, Jaime powiedział, że jego siostra byłaby gotowa spalić całe miasto aby chronić swoje dzieci, a w dzisiejszym odcinku został wymieniony z nazwy. Myślę, że możemy być już względnie pewni, że w finałowym odcinku w King's Landing zrobi się gorąco. 

 

"Battle of the Bastards" to reżyserski majstersztyk. Miguel Sapochnik wraca do serialu w wielkim stylu. Zeszłoroczny odcinek pt. "Hardhome" dla wielu był najlepszym technicznie odcinkiem całego serialu. Miguel postanowił przebić samego siebie i dał nam najlepsze 60 minut Gry o Tron do tej pory. Całe szczęście, że finał również wyjdzie spod jego ręki. To będzie doskonały prezent urodzinowy. Dziękuję HBO. Dziękuję Miguel. 

 

Dziękuję też Tobie za doczytanie do końca i do zobaczenia w przyszłym tygodniu

Oceń bloga:
7

Komentarze (15)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper