Z dreszczykiem - "Misery" (1990)

BLOG
702V
Z dreszczykiem - "Misery" (1990)
dr Wujo | 07.05.2014, 22:03
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Nadszedł czas na poznanie historii, w której blask pisarskiego geniuszu zderzy się z fascynacją jego owocami. Chociaż w tym przypadku słowo "fascynacja" to tylko słodka posypka przykrywająca kwaśny, wstrętny, wręcz krwawy deser…

 

Pisząc tę recenzję kilkanaście lat temu, byłem szalenie zafascynowany gatunkiem grozy, zarówno tym książkowym, jak i filmowym (że o grach nie wspomnę). Jak jest dziś? Podobnie, choć człek stał się bardziej leniwy. Może przygasła również ta młodzieńcza fascynacja. W tej chwili bardziej krytycznym i trzeźwym okiem spoglądam na wszelkie „odkrycia”, choć zaskoczeń nie brakuje. Horror to dla mnie nadal źródło, z którego woda smakuje najlepiej. Wciąż odkrywam perełki gatunku, porównuję, oceniam, sięgam do korzeni, szukając odniesień. Ale bywa często tak, że powrót do horrorów (szczególnie filmowych) sprzed lat daje nam w twarz, wylewając na głowę kubeł zimnej wody. Po prostu, niektóre dzieła nie wytrzymują próby czasu. Właśnie taką swoistą eksperymentalną wycieczkę sentymentalną zafundowałem sobie niedawno, zapuszczając „Misery” w reżyserii Roba Reinera. Nie ukrywam, że targały mną obawy. Czy film nadal robi takie wrażenie? Miałem ochotę się o tym przekonać.   

 

Obraz przedstawia historię Paula Sheldona, pisarza, autora serii melodramatów opowiadających miłosne perypetie kobiety imieniem Misery. Romansidła Sheldona cieszą się dużą poczytnością. Cała historia rozpoczyna się w chwili, gdy pisarz podróżuje autem przez górzyste tereny. W pewnym momencie samochód wpada w poślizg i dachuje. Mężczyzna traci przytomność. Odzyskawszy ją, stwierdza, iż leży w jakimś pokoju, w zupełnie nieznanym miejscu. Następnie wraz z głównym bohaterem dowiadujemy się, iż wybawicielką jest niejaka Annie Wilkes. Okazuje się, iż mężczyzna trafił pod strzechę "największej fanki" jego twórczości. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, prawda? Oczywiście znajduje to odbicie w stosunkach kobiety do ulubionego pisarza. Opieka wydaje się być bez zarzutu. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, Paul stopniowo dochodzi do siebie. Jednak nadchodzi chwila, gdy wszystko obiera zupełnie inny kierunek. Mężczyzna informuje swoją opiekunkę, iż zamierza zakończyć cykl książek o Misery. Fakt ten bardzo szokuje i oburza kobietę, która wymusza na pisarzu napisanie dalszego ciągu przygód ulubionej bohaterki. Annie nie przyjmuje do wiadomości, że tak bliska jej sercu historia miłosna mogłaby się zakończyć. Fascynacja przeradza się w piekielną obsesję. Od tego momentu będziemy świadkami konfrontacji, w której orężem będzie szaleństwo, determinacja, spryt, nienawiść… ale nie tylko. Wiadomym jest, że wilk złapany w sidła, potrafi odgryźć sobie łapę. Czy Paul Sheldon również zrobi wszystko, by wydostać się z koszmarnej pułapki? Napięcie wzrasta, gdy zaginięciem pisarza zaczyna interesować się miejscowy szeryf, który jako jeden z nielicznych wierzy, że Sheldon przeżył wypadek. Rozpoczyna śledztwo na własną rękę, rozwiązanie wydaje się tak blisko. Tymczasem nasz bohater poznaje prawdziwe podłoże dziwnych i niebezpiecznych zachowań swojej wybawicielki…

 

Napiszę bez owijania w bawełnę: „Misery” to nadal solidne kino grozy. Historia wciąż intryguje, wciąga i niekiedy zaskakuje drobnymi twistami. Jednak prawdziwą zaletą obrazu jest fakt, iż powstał on w oparciu o prozę samego Stephena Kinga. A może powinienem napisać, że zaletą jest to, że SOLIDNIE wykonano tę ekranizację. Film nie odbiega wiele od papierowego pierwowzoru. Mimo że książkę przeczytałem najpierw, film odebrałem niemal jako nową jakość. Kolejny wielki plus to obsada. Reiner strzelił w dziesiątkę, wybierając aktorów do obsadzenia dwóch głównych ról. Znakomite kreacje stworzyli James Caan jako Paul oraz fenomenalna Kathy Bates odtwarzająca rolę Annie Wilkes. Smaczku dodaje fakt, iż Bates otrzymała za tę rolę Oscara (w stu procentach zasłużenie). To jedna z jej najbardziej charakterystycznych ról. Czytając prozę Kinga, właśnie tak wyobrażałem sobie tę postać! Mistrzostwo.

 

Sięgnijcie po tę pozycję, a przekonacie się, czy mam rację. Rob Reiner stanął tutaj na wysokości zadania. Z ekranu bije paranoja i lęk, a końcówka jest naprawdę mocna. Wraz z Paulem przeżywamy dramat w odizolowanym zamknięciu i razem z nim jesteśmy świadkami ataków szału nieobliczalnej kobiety. Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić ten film wszystkim fanom grozy. Ta produkcja to nie lada gratka dla miłośników naprawdę mocnych wrażeń. A jeśli dodatkowo jesteście fanami twórczości Stephena Kinga, to nie mam już nic do dodania. „Lśnienie” i „Misery” to wg mojej opinii najlepsze ekranizacje horrorów/thrillerów tego pisarza. Kubrick i Reiner stworzyli dzieła nieśmiertelne. Jednak mała moja rada: najpierw sięgnijcie po książki i dajcie popracować trochę wyobraźni. Pozdrawiam.

 

Moja ocena: 9/10

 

Tytuł oryginalny: "Misery"

Kraj: USA

Reżyseria: Rob Reiner

 

 

Źródło obrazu: http://www.wallsave.com/wallpapers/1600x1200/misery/1860577/misery-pictures-film-movie-free-1860577.jpg

 

 

 

Oceń bloga:
14

W którym pokoju wszystko straciło sens?

Poselskim
38%
Zwierzeń
38%
1408
38%
Westfalskim
38%
Pokaż wyniki Głosów: 38

Komentarze (16)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper