Retrospekcja #48 - Jak zostałem atarowcem

BLOG
780V
Retrospekcja #48 - Jak zostałem atarowcem
kiender | 15.01.2017, 09:29
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Poniższa retrospekcja oparta jest na autentycznej historii. Przed dniem „zero” nie miałem swojego komputera, a wszystkie 8-bitowe maszyny oglądałem u znajomych rodziców którzy takowe kupili do pracy (mniej) i zabawy (bardziej). Dlatego też wizyta w krakowskim Pewexsie przy ul. 18 stycznia (kultowe miejsce) związana z zakupem wymarzonego Atari 800 XL była najbardziej odświętnym dniem jaki mogłem sobie wyobrazić.

 

Dzień 0 – W sklepie wpatruje się w mały kolorowy telewizor na którym sprzedawca pokazuje nam sposób obsługi komputera wgrywając grę Pitfall. Tata skrzętnie notuje co robić po kolei, a ja nie mogę oderwać wzroku od tych kilku pikseli na krzyż. Zapamiętuję tylko, że podobno magnetofon to najczulszy element zestawu i mamy być absolutnie cicho podczas wczytywania taśmy. W domu czar pryska bo okazuje się że telewizor Otake nie chce złapać sygnału antenowego. Ja we łzach, tata czerwony, mama idzie zapalić na balkon.

Dzień 1 – Pojawił się wujek dobra rada, który poskładał wszystko do kupy i wreszcie na ekranie pojawił się migający kursor z napisem Ready. Resztę dnia spędziliśmy wspólnie na przeszukiwaniu jaskiń (Pitfall), rozwalaniu mostów (River Raid) i plądrowaniu grobowca (Montezuma).

Dzień 5 – W szkole kumple już wiedzą, że stoi u mnie takie cudo techniki i można wpaść je zobaczyć, a nawet zagrać. Znajdują się też pierwsi chętni na wymianie kaset i „opisów”. Życie gracza powoli nabiera tempa.

Dzień 20 – Idziemy z tatą na giełdę „Pod karlikiem” głownie po to żeby wymienić VHSy, ale mam obiecane, że gier tez poszukamy. Na miejscu był spory tłum bo w końcu to było miejsce gdzie człowiek łyknął trochę zachodniego świata – filmy, muzyka, czasopisma. Były też oczywiście gry i to w sporych ilościach. Handlarze nagrywali na taśmy składanki więc za przyzwoite pieniądze dostawałem solidny zestaw tytułów. I nie pamiętam żebym wybrzydzał. Brałem wszystko jak leci nie patrząc na gatunki ani datę wydania. Wtedy każda gra była nowa i otwierała bramy do wirtualnego raju.

Dzień 115 – Razem z Atari jesteśmy nierozłączni. Gram dużo, ale mam wrażenie że równie długo wpatruję się w wolno obracający się licznik magnetofonu podczas wczytywania. Uczę się przy tym cierpliwości, chodzenia na palcach ( bo wywali błąd ) i często odmawiam modlitwę ( może pomoże wczytać grę ? )

Dzień 186 – Na osiedlu pojawiają się kolejne osoby posiadające swojego 8-bitowca. Przeważa Atari, ale Commodorowców też jest sporo. Spectrum stanowi niszę, a Amstrad to nawet nie wiem jak wygląda. Dobrze, że jestem w grupie gdzie mam stały dostęp do „nowości” ( wtedy kilkuletnia gra też byłą w tej kategorii ). Pojawiają się też pierwsze rozgrywki multi w Decathlon.

Dzień 242 – Jestem stałym czytelnikiem Bajtka, a w zasadzie to tych czterech stron na których są opisywane gry. Co miesiąc odbywam rajd do kiosku wypatrując czy za witryną nie widać już nowego numeru. Rozstrzał terminów wydania jest taki, że dwa tygodnie obsówy to norma.

Dzień 270 – Odkrywam grę Ninja. 301 obrotów na magnetofonie, pół godziny obgryzania paznokci i „Self test”… Nic dziwnego że „Kurwa” potrafiłem odmienić w dziesiątkach przypadków i łączyć w combosy z innymi brzydkimi wyrazami

Dzień 340 – zapisuje się na kółko komputerowe, a w zasadzie to jestem do tego trochę zmuszony bo rodzice zauważyli, że zabawa z informatyką sprowadza się jedynie do machania joystickiem. W nowym miejscu mam łyknąć trochę nowej wiedzy, może nawet sam napiszę jakąś grę ?

Dzień 372 – dostaję własny monitor Unitra – mały, zgrabny w drewnianej okleinie !  Już nie muszę grać na wspólnym TV dzieląc czas ekranowy z dziennikiem telewizyjnym, westernami i piosenkami z Opola.

Dzień 398 – po prawie dwóch miesiącach spędzonych na kółku komputerowym okazuje się, że nie umiem w zasadzie nic nowego bo nauczyciel zamiast kursu assemblera pokazywał nam… gry. To był swój chłop, ale ktoś wyżej postawiony go pogonił za marnowanie czasu młodzieży.

Dzień 540 – odkrywam sklep „Mapasoft” czyli jedną z tych znanych miejscówek w Krakowie gdzie można było nagrywać gry. I co najważniejsze można tam jeździć w tygodniu, a nie tylko w weekendy jak na Giełdę. W sklepie hurtowo przegrywają soft na kasety, wszystko wybiera się ze specjalnego zeszytu i zapisuje na kartce. Odbiór na drugi dzień, a dla niecierpliwych mają gotowe zestawy. Niesamowite, magiczne miejsce.

Dzień 605 – od tygodni szukam Barabariana na moje Atari. Legenda głosi, że ktoś gdzieś widział, a nawet zagrał i było super. Handlarze na giełdzie rozkładają ręce, ale też dają nadzieję, że być może już za moment ktoś przywiezie grę na Grzybowską i dalej już rozejdzie się po kraju.

Dzień 705 – sąsiad z piętra niżej dostaje stację dysków LDW 2000. Zero męczenia się z długim wczytywaniem i ten powiew nowoczesności. Przeglądając dyskietki znajduję zupełnie nieznane mi tytuły ( Ultima, Questron ) i kumple tłumaczy, że to niesamowicie skomplikowane tytuły z gatunku przygodowo-fantastyczne-eksploratacyjne w które gra się latami (!). Przez kolejne tygodnie próbuję znaleźć sposób na przegranie tych gier do wersji kasetowej. Bezskutecznie.

Dzień 833 – z niepokojem zauważam, że w Bajtku większość opisywanych gier dostępna jest na wszystkie 8-bitowce oprócz Atari, a na liście przebojów królują tytuły o których mogę tylko pomarzyć. Chodzę więc na sępa do kolegów i tam pogrywam w Robocopa, Operation Wolf i Renegade.

Dzień 910 – montuję „turbo” do magnetofonu i świat od razu staje się lepszy. Gry wczytują się błyskawicznie, nawet nie zdążę rozsiąść się na toalecie nie mówiąc o zjedzeniu obiadu, a już mogę oddać się zabawie.

Dzień 1082 – niektórzy na osiedlu mówią, że Atari jest martwe i z gier nic nowego już nie wyjdzie. Jakby na przekór ogrywam stare tytuły próbując po raz n-ty przejść Draconusa. Tymczasem sytuacje ratują polscy programiści którzy dają atarynce drugie życie. Fred, Misja, Robbo są kapitalne i znowu zagrywam się godzinami.

Dzień 1240 – jadę na giełdę wymienić filmy na VHS. Przypadkiem trafiam na handlarza z tytułami na Atari. Widzę, że na jednej składance ma Spy vs Spy 4. Oczy wychodzą mi z orbit – to wyszło ??? Pirat zachwala mi grę i żebym brał bo będzie super zabawa. Oczywiście kupuję i w domu okazuje się, że nic się nie wczytuje. Sprawdzam też u kolegi i wychodzi na to, że taśma jest pusta. Za tydzień jadę zrobić zadymę na giełdę, ale po facecie nie ma ani śladu. Ehhh… Zawiedzione nadzieje

Dzień 1303 – Wszystkie tytuły ograłem już na dziesiątą stronę. Mam jeszcze w zapasie grę Ace of Aces, która zajmuje całą stronę na kasecie. Podobno hit, ale od kilku tygodni nie umiem jej wczytać więc dalej tłukę w kilkuletnie produkcje.

Dzień 1365 – znajomy przywozi z Niemiec Amigę 500 i zapuszcza mi Batman: The Movie. W głowie mi się nie mieści, że można mieć tyle kolorów na ekranie i tak wspaniałą muzykę. Dwie godziny spędzam w raju dla gracza, a potem wracam na Ziemię do swojego Atari… Na giełdę to już nawet nie chodzę bo żadnych nowych składanek z grami nie mają.

Dzień 1419 – dostaje w swoje ręce pierwszy numer Top Secret. Wreszcie po tylu latach prowizorki z grami w Bajtku mam swoje wymarzone czasopismo tylko dla graczy. Żadnych listingów, klanów i  spraw technicznych tylko samo mięso – GRY !!! Ten i kolejne numery czytam od deski do deski. I nawet dają trochę materiałów dla Atari.

Dzień 1497 – może nie jest wcale tak źle jak wszyscy dookoła mówią ? Polskie produkcje zasilają rynek, w nowych numerach „Moje Atari” opisują gry o których nie miałem pojęcia ( Mercenary, Gauntlet, Conflict in Vietnam ). Chwilowa euforia znika jednak dość szybko. Prawda jest taka, że przyszłość gier leży w kolorowej grafice i dźwięku stereo. Zaczynam więc odkładać pieniądze na 16-bitowca. Pytanie – Atari ST czy Amiga ?

Dzień 1542 – Rozglądam się komu by tu opchnąć Atari póki jeszcze jest coś warte. W rodzinie upatruję sobie młodszego kuzyna, który zawsze wpatrywał się w mój komputer jak w obrazek. Urabiam go przez kilka tygodni żeby namówił swoich rodziców na kupno atarynki.

Dzień 1590 – Kończy się dla mnie pewna epoka. Żegnam się z 8-bitowymi światami, podobno nawet kolorowymi chociaż tego do końca nie wiem bo grałem na monochromatycznym monitorze. Atari przechodzi w ręce kuzyna i niech on się teraz martwi gdzie zdobędzie „nowości”. Ja tymczasem zostaję na chwilę komputerowym sierotą. Na szczęście horyzoncie majaczy wymarzona Amiga :)

Więcej wpisów z epoki retro znajdziecie na mojej stronie  retrospekcja.net.pl

Oceń bloga:
13

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper